Augustowi II Mocnemu (elektorowi saskiemu i później królowi polskiemu) zawsze brakowało pieniędzy na przyjemności i prowadzenie wojen. Dlatego nakazał alchemikowi Johannowi Boettgerowi szukać złota dla podratowania skarbca. Udało się nadspodziewanie dobrze – alchemik znalazł sposób na wytwarzanie porcelany. Chroniona przez Chińczyków od stuleci tajemnica stała się w pierwszym dziesięcioleciu XVIII w. cenną własnością saksońskiego (i polskiego) króla. Ale wkrótce tajemnica przestała być tajemnicą, w różnych krajach powstały manufaktury porcelany, których wyroby znalazły się w obfitości na stołach. Ten wynalazek trafił na swój czas. Ceny nie były niskie, z czasem jednak stawały się coraz bardziej przystępne. Następowała więc szybka zmiana stołowego obyczaju. Zamiast mis (często wspólnych) na stołach pojawiały się coraz liczniej piękne – porcelanowe – i tańsze – fajansowe – talerze. Zasadą stawało się osobne nakrycie dla każdego biesiadnika. Szybko zapominano o talerzach drewnianych, glinianych, a także metalowych czy z chlebowego ciasta. Porcelana od początku kunsztownie zdobiona, piękna, towarzyszyła coraz lepszej kuchni. XIX-wieczna kuchnia była już naprawdę dobra!
Porcelana ma złą i zarazem dobrą cechę: łatwo się tłucze, a więc stale istnieje na nią popyt. Przeżywa też okresy mód. Po pewnym jednak czasie to, co już niemodne, staje się poszukiwanym obiektem kolekcjonerskim. W Polsce mamy kilka wytwórni porcelany z bogatą tradycją, ich wyroby ostały się w niejednym domu. Te z lat 50., 60. i 70., pochodzące z Chodzieży, Wałbrzycha, Ćmielowa, o tradycyjnych wzorach, są już kolekcjonerskimi rarytasami.
Pojęcie nakryć stołowych znacznie zresztą się rozszerzyło. Pojawiają się zaskakujące nowości. Oryginalna zastawa stołowa należy obecnie do niezbędnego wystroju restauracji.