Artykuł w wersji audio
Anna długo zastanawiała się, jak odzyskać równowagę. 55 lat na karku, mąż, dzieci na studiach. Ale jest ktoś jeszcze, kto od lat próbuje odciągnąć ją od rodziny. – Niedawno napisałam mu esemesa: „Zrobię sobie tatuaż, żeby pamiętać, że nigdy nie było warto zadawać się z tobą” – wyznaje. Przez wiele lat próbowała zerwać z tym mężczyzną. Wpadła zatem na pomysł tatuażu, by spoglądając codziennie na przedramię, upewniać się, że wybór, jakiego wreszcie dokonała, był słuszny. – Tatuaż odetnie mnie od przeszłości i zostanie ze mną na przyszłość – podkreśla Anna.
Inaczej niż co piąta osoba, która z tego powodu po pewnym czasie pluje sobie w brodę. A jak pokazał ubiegłoroczny sondaż CBOS wśród reprezentatywnej grupy Polaków, 8 proc. ludzi z tatuażami chce je po latach usunąć. W USA, według danych Amerykańskiego Stowarzyszenia Chirurgów Estetycznych, odsetek ten jest dwukrotnie większy. Zapanowała wręcz moda na laserowe usuwanie tatuaży ze skóry – liczba takich zabiegów zwiększyła się w ostatnich latach o 43 proc.
Słońce na plecach
W Polsce, poza więzieniami, gdzie dziary były zawsze atrybutem subkultury, oraz outsiderami wszelkiej maści, zaczęto się tatuować mniej więcej od czasu zmiany ustroju. Tak przynajmniej wynika z deklaracji osób, które uczestniczyły we wspomnianym sondażu CBOS: od 1990 r. liczba zwolenników tatuaży systematycznie rosła; także wśród kobiet, które wcześniej raczej w nich nie gustowały. – Ja również nigdy nie byłam ich zwolenniczką – przyznaje Anna. Może dlatego, że jest już osobą dojrzałą i jej decyzja o wytatuowaniu przedramienia ma mieć walor psychoterapeutyczny, decyduje się teraz na ten krok świadomie, pewna, że nigdy nie będzie tego żałować.
Elżbieta Bieńkowska, europejska komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług, ze swoich tatuaży musiała tłumaczyć się w mediach. Na przykład w rozmowie z Moniką Olejnik w TVN24 w 2013 r.: „Chciałam je mieć całe życie i w pewnym momencie pomyślałam, a dlaczego nie? Jeden mam piękny – słońce na plecach, bo jestem światłolubna, a drugi ozdobny na ramieniu. Już teraz pewnie nie będzie mi się chciało przez następnych 20 lat ich likwidować”.
Gdyby jednak pani Bieńkowska po powrocie z Brukseli planowała zostać stewardesą w PLL Lot lub wybrała pracę w policji, musiałaby dokładnie sprawdzić, czy po założeniu letniego munduru z krótkimi rękawami nie wystaje spod nich jakiś ornament. W tzw. podręcznikach dyscypliny mundurowej znajduje się bowiem wyraźny zakaz posiadania widocznych ozdób na skórze. Tego rodzaju regulaminy coraz częściej obowiązują też w innych instytucjach. – Niedawno zgłosił się mężczyzna z wytatuowanymi na czarno plecami, u którego wielki orzeł przeświecał przez białą koszulę – opowiada dr n. med. Olga Warszawik-Hendzel z Kliniki Dermatologicznej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. – Korporacja postawiła go przed ultimatum: usunie go albo straci pracę.
Problem w tym, że pozbycie się tatuażu nie jest wcale łatwe i zabiera sporo czasu. – Przychodzi coraz więcej kobiet, które przed ślubem chcą się pozbyć ze skóry różnych malunków, aby wyglądać ładnie w białej sukni – opowiada lekarka. – Jeśli decydują się na to miesiąc przed datą ślubu, nawet nie ma co zaczynać całej procedury. Na to potrzeba co najmniej pół roku!
Nigdy ich nie pyta, z jakiego powodu zafundowały sobie tatuaż, ale ponieważ o przyczynach rezygnacji mówią same – że wydoroślały i zmądrzały – można wysnuć wniosek, że zrobiły to pod wpływem impulsu, młodzieńczej fantazji, nierzadko za czyimś przykładem. A tych nie brakuje. Zwyczaj trwałego zdobienia ciała przywędrował do Europy z Polinezji w XVIII w. (przywieziony przez marynarzy pod wodzą kapitana Cooka), ale dla współczesnych nastolatków inspiracją są najczęściej celebryci, którzy w mediach społecznościowych prezentują nie tylko wyszukane wzory na swoich najintymniejszych częściach ciała, ale też dzielą się praktycznymi wskazówkami: u kogo je wykonali, jak długo to trwało i za ile.
Miłośnicy tej sztuki rzadko jednak publikują na forach internetowych doświadczenia z nieudanych eksperymentów, choć wiadomo, że te zdarzają się całkiem często. Potencjalni fascynaci nie mają więc wielu okazji, by zapoznać się ze wstydliwymi skutkami tatuowania, kiedy np. kilka dni po wykonaniu – jak mówią – obrazu na skórze pojawiają się oznaki uczulenia na barwnik albo gdy po dłuższym czasie ktoś nie może już na siebie patrzeć, bo wytatuowane wzory przypominają mu przeszłość, o której chciałby zapomnieć.
Nietrafiona miłość
Krzysztof pamięta wakacje, podczas których razem ze swoją ówczesną dziewczyną weszli do salonu tatuażu. – Byliśmy na studenckim obozie – opowiada. – To nie była pierwsza moja sympatia, ale oboje czuliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni i wspólnie wykonany tatuaż miał przypieczętować miłość po grób.
On umieścił na swoim ramieniu jej inicjały, ona – jego. Dziś nie pamięta, kto wpadł na taki pomysł. Znajomość nie przetrwała jednak studiów i gdy rozeszli się każde w swoją stronę, pamiątka z wakacji okazała się niechcianym balastem.
W oczach tatuażystów, zwanych też tatuatorami, takie decyzje to dziecinada. Większość wykonujących ten zawód czuje się artystami, więc kiedy próg salonu przekracza para, by na dowolnej części ciała przypieczętować swoją miłość – żądając wyrycia na nim imienia, serca bądź samych inicjałów – polecenie to wykonują bez entuzjazmu. – Psychologiem nie jestem, a tym bardziej ich ojcem, więc nie przestrzegam przed konsekwencjami – mówi pan Marek, który pracuje w tej branży od kilkunastu lat. – Klient nasz pan. On ustala wzór, miejsce, kolor. Podcinałbym własną gałąź, gdybym odradzał.
Zupełnie inna rozmowa jest jednak wtedy, gdy na fotel siada ktoś nie po raz pierwszy i z potrzebą wytatuowania czegoś oryginalnego, np. malarskiego motywu zamiast rytualnych rozgwiazd, czaszek, strzał, delfinów, kotwic, serc, węży, podków lub krzyży. Wtedy pan Marek wie, że taka osoba uważa go za twórcę, obdarza zaufaniem, więc ma do niej dużo więcej szacunku: – Chętnie coś wtedy doradzam, wiem, że klientowi zależy na jak najlepszej jakości mojej pracy. W tę podróż wyruszamy wspólnie.
Czy kiedykolwiek zdarzały się reklamacje? Zaprzecza, choć nie można wykluczyć, że niezadowoleni z wykonanego tatuażu lub znudzeni nim po latach będą szukali pomocy przy jego usunięciu lub kamuflażu raczej w innym miejscu. – To nawet prawdopodobne – przyznaje pan Marek. – Bo przecież i do mnie przychodzą ludzie, którzy zamalowują sobie stare tatuaże lub chcą wprowadzić w nich jakieś poprawki po spartaczonej robocie u konkurencji.
To, co było kiedyś w złym tonie – bo tatuaże przypisywano odmieńcom i wyrzutkom – nabrało w dzisiejszych czasach zupełnie innego znaczenia. Jedni decydują się na nie bez głębszych podtekstów, inni – jak Anna – chcą sobie coś udowodnić, ale przybywa miłośników tatuaży bardziej zaangażowanych, np. patriotycznie lub kulturowo. Dla socjologów decyzje o pokryciu ciała niezmywalnymi i trudnymi do wywabienia obrazami są w dużej mierze wciąż zagadką. Kiedyś wpisywały się w bunt hipisów, teraz bywają wyrazem światopoglądu – który, zwłaszcza w przypadku nastolatków, pozostanie niezmienny.
Usuwam, więc jestem
Ciekawą interpretację, dlaczego tak wielu młodych ludzi chce się tatuować, można znaleźć w wynikach badań przeprowadzonych 20 lat temu na Uniwersytecie Arkansas w USA i powtórzonych tam w 2006 r. Zespół prof. Anny Velliquette, badaczki związków między zachowaniami konsumentów a kulturą popularną, stwierdził wówczas, że tatuaże wyrażają tożsamość i pomagają ją definiować. W świecie, który młodemu pokoleniu wydaje się pełnym szybkich i nieprzewidywalnych zmian, ludzie szukają stabilności oraz identyfikacji. I tatuaże zapewniają takie zakotwiczenie. Atrament mówi coś o tym, kim są. A po latach ma przypominać, kim naprawdę byli.
Cóż jednak począć z tymi tatuażami, które stają się niechcianą pamiątką? To, co wygląda ładnie na młodej, zdrowej i napiętej skórze, niekoniecznie będzie się podobać, gdy stanie się ona pomarszczona. – Część tatuaży trzeba usunąć ze względów zdrowotnych, bo po ich wykonaniu szybko pojawia się reakcja alergiczna – mówi dr Olga Warszawik-Hendzel.
Nie sposób przewidzieć uczuleń na składniki barwnika – nie wykonuje się przecież próby, tak jak przed podaniem penicyliny. A współczesny tatuaż i zastosowane w nim pigmenty to cała tablica Mendelejewa. Są w nich przede wszystkim związki metali ciężkich, nadające trwałość: ołów, miedź, mangan, żelazo; czerwony atrament zawiera nawet rtęć. – Skóra może zareagować na nie obrzękiem, swędzącym wypryskiem, zbliznowaceniem – wylicza zagrożenia dr Warszawik-Hendzel. Salony tatuażu były przez lata wymieniane w jednym rzędzie z gabinetami kosmetycznymi i wykonującymi drobne zabiegi chirurgiczne, gdzie przy niezachowaniu standardów higieny można było łatwo zarazić się wirusem C zapalenia wątroby. Na szczęście w większości takich miejsc przykłada się już większą wagę do sterylizacji i jednorazowego sprzętu, chociaż – jak pokazały badania wykonane w Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego PZH – nawet i to może nie gwarantować bezpieczeństwa! Do zakażeń HCV dochodzi nawet przy używaniu wspólnego tuszu, jeśli po staremu maczane są w nim jałowe igły.
Gdy składniki barwnika trafiają do skóry właściwej, nieraz na dużą głębokość, układ odpornościowy rozpoznaje je jako ciała obce, wysyłając w ich kierunku armię białych krwinek zwanych makrofagami. Na miejscu okazuje się, że owe ciała obce są jednak dla nich zbyt duże, więc nie mogą ich pochłonąć. Z biegiem czasu organizm odizolowuje je od własnych tkanek i w takiej formie mogą pozostać przez długie lata, ponieważ skóra właściwa nie złuszcza się tak jak naskórek.
Stąd bierze się problem, dlaczego tatuaż tak trudno usunąć. Bo nie ukrywajmy: to zabieg droższy niż jego wykonanie, dłuższy i dużo bardziej bolesny! – Potrzebny jest właściwy laser, aby rozbić cząstki atramentu – wyjaśnia dr Barbara Walkiewicz-Cyrańska, prezeska Stowarzyszenia Lekarzy Dermatologów Estetycznych. Oczywiście w internecie można znaleźć mnóstwo porad, jak za pomocą głębokiego peelingu lub specjalnych kremów wybarwić tusz z ciała. Albo są sposoby naturalne: „Zmieszaj 100 g soli z sokiem z cytryny i zanurz w nim wacik. Mocno pocieraj pokrytą tatuażem skórę przez około 60 minut, aż mieszanina zostanie wchłonięta. Po zakończeniu przemyj ciepłą wodą”. – Takie mechaniczne metody polegają na zdzieraniu skóry i ich efektem ubocznym będzie powstanie w tym miejscu blizny – ostrzega dr Warszawik-Hendzel.
Cena wyzwolenia
Dlatego pojawienie się laserów z efektem fotoakustycznym jest obecnie standardem. Najpierw były to lasery Q-switch, od niedawna w niektórych gabinetach są jeszcze nowsze lasery pikosekundowe. Rozbijają atrament na mniejsze cząsteczki, nadające się do wchłonięcia przez makrofagi. A im wyższa energia i krótszy impuls wysyłany przez urządzenie – tym lepiej, choć jest to wciąż pewien rodzaj oparzenia skóry i trzeba się liczyć z powstaniem blizny po takim zabiegu. – Dlatego najłatwiej usuwa się tatuaże płytkie i czarne, zrobione, mówiąc kolokwialnie, więzienną metodą – mówi dr Warszawik-Hendzel. Dużo większy problem jest z jaśniejszymi pigmentami, np. żółtym i zielonym, mniej wrażliwymi na działanie lasera. Ideałem byłoby urządzenie posiadające fale dopasowane do konkretnych barwników stosowanych przy tatuowaniu, ale niestety ci, którzy rozwijają branżę, nie współpracują z sektorem, który po niej sprząta.
– Jeden zabieg usunięcia tatuażu trwa krótko, kilka–kilkanaście minut – dodają ekspertki, ostrzegając, że jeśli w jakimś gabinecie przeciąga się do godziny, to na ogół z winy źle ustawionych parametrów lub niewielkiej wprawy. Nieraz trzeba robić przerwy, ponieważ pacjenci nie wytrzymują z bólu, a znieczulenie kremem Emla lub ostrzyknięciami z lidokainy przynosi niewielką ulgę. I trudno z góry przewidzieć, ile zabiegów będzie potrzebnych – cena jednego zaczyna się od 500 i dochodzi do 1 tys. zł, a w wielu wypadkach potrzeba ich kilkunastu w odstępach kilkutygodniowych. Sporo trzeba więc wydać, by wyzwolić się od stygmatów przeszłości.