Wraz z ogłoszeniem kolejnej zimowej wyprawy na K2 program Polski Himalaizm Zimowy im. Artura Hajzera zyskał mniej więcej dwa lata sensu istnienia. Teraz czeka nas zwyczajowy w obliczu powagi misji korowód przygotowań – przekonywanie sponsorów, że epatowanie firmowym logo podczas wyprawy to świetne narzędzie promocji, oraz odpieranie ataków podważających ideę pchania się na siłę w zimowe piekło K2, i to jeszcze za publiczne pieniądze, dla których bez trudu można znaleźć lepsze przeznaczenie.
Komu potrzebna wyprawa na K2 (i za czyje pieniądze)
Ze sponsorami nie powinno być jednak problemu. W środowisku, ale nie tylko, istnieje głębokie przekonanie, że z racji dokonań kolejnych pokoleń Lodowych Wojowników (10 z 13 pierwszych zimowych wejść na ośmiotysięczniki to polskie dzieło, w tym jedno w kooperacji polsko-włoskiej) K2 zimą jest przeznaczone Polakom. Takie postawienie sprawy, podlane odpowiednim patriotycznym sosem wraz z pompatyczną wizją sprzedania w świat ewentualnego polskiego sukcesu, w tych czasach na pewno trafi w czuły punkt. W odwodzie, gdyby ze spółkami Skarbu Państwa był problem, są wierni fani himalaizmu. Gdyby budżet wyprawy zależał od crowdfundingowego odzewu, też by się go z pewnością udało dopiąć.
Czytaj także: Prawdziwy sukces to wrócić z górskiej wyprawy w pełnym składzie
Czy wnioski z poprzedniej wyprawy na K2 zostały wyciągnięte?
K2 2020 jest jednak wyprawą warunkową, bo z łatki uzurpatorów niewiele robi sobie himalajska konkurencja, w tym przede wszystkim Denis Urubko, do niedawna uważany za jednego z „naszych”, uczestnik tegorocznej wyprawy, ale po niesnaskach wykluczony z grona przyszłych uczestników ekspedycji pod flagą biało-czerwoną. Pierwsze tygodnie po powrocie himalaistów do Polski upłynęły na przerzucaniu się oskarżeniami o błędy i wypaczenia, jakich dopuszczono się niedawno w cieniu wielkiej góry. Wydaje się, że ambicja i chęć udowodnienia, czyje metody się pod K2 sprawdzą, grają mocno. A to w Himalajach nigdy nie byli dobrzy doradcy.
Ogłoszenie decyzji o powrocie na K2 poprzedziły zapewnienia, że wnioski z poprzednich wypraw zostały wyciągnięte. Innymi słowy – nauka na błędach się dokonała. Trochę jednak dziwne, że wyrobioną polską himalajską publiczność współcześni Lodowi Wojownicy uważają na raczej niezorientowaną, podatną na każdy kit. W przypadku K2 nic nowego bowiem nie wymyślono: uzbroiwszy się w nowoczesny sprzęt oraz siłę woli, należy posuwać się uparcie do góry, licząc na to, że w tamtejszej ultrazimie trafi się wystarczająco długa pogodowa anomalia – czyli przede wszystkim lżejszy wiatr – by udało się zaatakować szczyt. Jeśli nie ma się tam szczęścia do pogody, wnioski wyciągnięte z poprzednich wypraw raczej na nic się nie zdadzą.
Czytaj także: Czy ostatnia polska wyprawa na K2 zimą to były dobrze wydane pieniądze?