Jeśli wierzyć tzw. dobrze poinformowanym źródłom, Robert Lewandowski wciąż gra w Bayernie Monachium, ale tak naprawdę jest to stan tymczasowy. Lewy jest już bowiem sercem oraz myślami w Realu Madryt, kwestią trzech miesięcy jest, by znalazł się tam również ciałem. A godne powitanie i jeszcze godniejszy kontrakt szykuje mu zatrudniony specjalnie w tym celu Pini Zahavi – gruba ryba wśród transferowych pośredników, człowiek wpływowy i zręczny negocjator, który swoje liczne znajomości potrafi przekuć na transakcje wiązane, tak żeby w tej sytuacji Bayern, oprócz ciężarówki pieniędzy, otrzymał też za Lewego godnego następcę.
M., osoba związana z bawarskim klubem i wtajemniczona w jego politykę, mówi jednak, że dla szefów Bayernu tematu transferu Lewandowskiego w ogóle nie ma, a codzienna porcja rewelacji, w których prześcigają się hiszpańskie media, jest zbywana pobłażliwością właściwą dla specyfiki dzisiejszych czasów, gdy publiczność należy karmić sensacjami w odcinkach, bez względu na to, czy mają pokrycie w faktach. – Stanowisko klubu jest jasne: Robert własnoręcznie podpisał kontrakt ważny do 2021 r., w umowie nie ma klauzuli odstępnego, więc jeśli Bayern nie będzie chciał go sprzedać, to go nie sprzeda. I kropka – powiada M.
Intencje Lewandowskiego stojące za nagłą i nieoczekiwaną zmianą agenta – wybierając Zahaviego, opuścił swojego wieloletniego doradcę Cezarego Kucharskiego, który tym samym został na rynku rodzimych pośredników zmarginalizowany – są jednak jasne. To, czego nie potrafił załatwić Kucharski, ma załatwić Zahavi, nawet kosztem niebotycznej gaży za swe usługi, Zahavi słynie bowiem z tego, że się ceni, i z Lewandowskim łączy go układ czysto biznesowy, nic osobistego. Futbolowa publiczność czyta więc między wierszami, że Robert ma dość Bayernu, dość strzelanych hurtem goli w Bundeslidze, potrzebuje nowych wyzwań, czyli przede wszystkim zwycięstwa w Lidze Mistrzów, na co dzisiejszy Bayern wydaje się za słaby.