Ludzie i style

Król Zuck I i jego poddani

Jak naprawić Facebooka po aferze Cambridge Analytica? Da się

Co dalej z serwisem Marka Zuckerberga? Co dalej z serwisem Marka Zuckerberga? Thought Catalog / Unsplash
Nie wierzę w regulacje, które nie idą w parze z normami, nastrojami i wartościami społecznymi.

W tydzień po ujawnieniu afery Cambridge Analytica oczy wszystkich są już zwrócone w stronę Facebooka i szefa firmy Marka Zuckerberga. Ten będzie 12 kwietnia zeznawał przed amerykańskim Kongresem, został też wezwany do udzielenia wyjaśnień przez Downing Street i Brukselę. Wstrzymujemy więc oddech, patrząc, jak regulatorzy ruszają do akcji. Niektórzy, tak jak publicysta „The Atlantic” Franklin Foer, wzywają do utworzenia nowej instytucji nadzorującej obiegi danych. CEO firmy Salesforce Mark Benioff porównuje sytuację do regulacji rynku papierosowego.

Ekosystem komercyjnych serwisów

Potrzeba regulacji jest wyraźna i najpewniej kończymy okres Dzikiego Zachodu społecznościowego. Pytanie, jak ta regulacja miałaby wyglądać. I czy może być skuteczna w sytuacji, w której maleńka Cambridge Analytica, ale też Facebook – ze swoimi ponad dwoma miliardami użytkownków – jest tylko częścią większego problemu: ekosystemu komercyjnych serwisów, których model biznesowy opiera się na świadczeniu darmowych usług w zamian za zbieranie danych o nas.

Prawdziwym problemem jest więc kształt umowy społecznej, którą wszyscy zawarliśmy odnośnie do obiegów i zarządzania danymi cyfrowymi. Przyznajmy się: większość z nas zrobiła to w biegu i bezwiednie. Ale nie jest tak, że użytkownicy nie dali na to wszystko zgody. Zrobiliśmy to, klikając „Akceptuję” pod długim, niezrozumiałym i nieprzeczytanym regulaminem. Ale jest to umowa niezmiernie krucha. Zawieramy ją bowiem bez pełnego obrazu sytuacji, bez zrozumienia nie tylko zagrożeń, ale nawet prostych konsekwencji.

Trudno na przykład zrozumieć, że szczegółowe dane o 50 milionach osób były uzyskane dzięki bezpośredniej zgodzie jedynie 300 tys. z nich – tyle osób zgodziło się wypełnić kwestionariusz psychologiczny, który był jednocześnie wektorem ataku w wojnie o nasze dane prywatne. Pozostałe 49 milionów z hakiem udostępniły te dane bezwiednie. Zezwalał na to zaakceptowany przez nie regulamin serwisu i opracowana na jego bazie w 2010 roku strategia liberalnego zbierania i dzielenia się danymi o użytkownikach.

Czytaj także: Jak działają algorytmy Facebooka?

Młodzi w sieci nie są tacy naiwni

Pora tę umowę renegocjować – a kluczowe miejsce przy okrągłym stole musimy zająć my, użytkownicy. Denerwują mnie pojawiające się komentarze, w których jesteśmy porównywani do wielkiego worka z ziemniakami, którym rzucają siły technologiczne i korporacje. W tych narracjach tracimy nasze dane na własne życzenie. A idea prywatności musi umrzeć – w jednej z wersji tego argumentu – na skutek zmiany pokoleniowej, bowiem najmłodsze pokolenia nie wiedzą już, co to prywatność. To myślenie równie niebezpieczne, co niemądre. Nastolatki z komórkami w rękach wcale nie są naiwne, co już 5 lat temu pokazała danah boyd (życzy sobie, by tak ją podpisywać) w opartej na wieloletnich badaniach etnograficznych książce „It's Complicated: The Social Lives of Networked Teens”. Nie używajmy więc skrzywionego ich obrazu, by uznać, że sprawa jest już pozamiatana.

Krytycy Facebooka poprawnie diagnozują dramatyczną sytuację, po czym zawzięcie dyskutują o swoich tezach na Facebooku. I pozostają w serwisie, bo nie chcą zrezygnować z bliskiego kontaktu ze swoją matką, z kilku tysięcy fanów swojego fanpage′a i z pętli dopaminowych zbudowanych na bazie lajków, których potrzebujemy równie bardzo, jak nasze komórki potrzebują prądu. Obserwując spadek akcji Facebooka o kilkanaście procent, nie da się wyobrazić sobie odejścia użytkowników na taką skalę. Zresztą wypisanie się z Facebooka pojedynczych osób nie jest rozwiązaniem. Bo ogólnie rzecz biorąc, nie wypiszemy się już z otaczających nas technologii. Powinniśmy więc skupić się raczej na odpowiednim ich ujarzmieniu.

Mark Zuckerberg może uratować internet

Jest jeden użytkownik Facebooka, który wyróżnia się spośród dwóch miliardów równych jemu, jeśli chodzi o regulaminowe prawa i obowiązki użytkowników. To właściciel konta o nicku „Zuck”, Mark Zuckerberg. Prezes firmy i właściciel około jednej czwartej akcji firmy. Termin „firma” jest tutaj mylący i utrudnia myślenie o skali i wpływie Facebooka. Bruce Sterling proponuje, by myśleć o największych internetowych platformach jako o imperiach, i to w dużej mierze feudalnych. Jeśli tak jest, to Mark Zuckerberg jest dziś najważniejszą osobą, która może naprawić Facebooka – a być może nawet i cały internet.

Od kilku dni po sieci krążą nagrania z wypowiedziami Zuckerberga sprzed 10 lat, w których mówi, że prywatność nie istnieje, a ludzie dzielący się swomi danymi z jego firmą to debile, „dumb f*cks”. Pamiętajmy jednak, że mówił to 19-latek, który kilka lat później był miliarderem i kontrolował serwis z miliardem dusz na pokładzie. Zuck z 2018 roku mówi: „Mamy obowiązek chronić wasze dane. Jeśli nie potrafimy tego zrobić, to nie zasłużyliśmy na to, by wam służyć”. Wielu odczyta tę wypowiedź jako piarową zasłonę dymną. Proponuję jednak potraktować ją na serio. A następnie zacząć negocjacje.

Czytaj także: Facebook zna więcej Twoich tajemnic, niż sądzisz

Chronić internet jak przyrody

Nie wierzę w regulacje, które nie idą w parze z normami, nastrojami i wartościami społecznymi. Ochrona środowiska to kwestia nie tylko przepisów i instytucji regulacyjnych, ale woli nas wszystkich, by dbać o przyrodę. Podobnie musi być z Facebookiem i z całym internetem. Aby to zrobić, musimy – po pierwsze – uświadomić sobie, że wielu członków elit społecznych ma interes w utrzymaniu „kruchej umowy społecznej” wokół naszych danych. Pracują bowiem w niezliczonych firmach, których model biznesowy opiera się na ich wykorzystaniu.

Po drugie, musimy zrozumieć, że akcja zbiorowa jest możliwa. W Polsce ponad jedna trzecia internautów zainstalowała sobie adblocker – uczestnicząc w największym od lat świadomym proteście konsumenckim, skutecznie wywierającym wpływ na branżę internetową. Pytanie, jak powtórzyć tego rodzaju działanie. I zmienić ustrój Facebooka na inny niż cyfrowy feudalizm.

Próbuję sobie wyobrazić, jak to jest być Markiem Zuckerbergiem. Mieć 33 lata i być miliarderem, współtwórcą „lajka” i osobą współodpowiedzialną za zagrożenia dla demokracji w skali światowej. Przede wszystkim mam nadzieję, że pochodzący z dobrego domu wzorowy uczeń i członek liberalnych elit ostatecznie nie chce przejść do historii jako król Zuck I.

Myślę też, że nawet widząc cały system Facebooka od środka i mając dostęp do najlepszych ekspertów, nie może w pełni pojąć konsekwencji zachodzących zmian. Podobnie jak inni: Sergiej Brin i Larry Page z Google, Jeff Bezos z Amazona czy Pony Ma z Tencenta. Wiedzy tej nie mają też pracujący w firmach programiści, analitycy danych i menedżerowie. Skala zmian, która zaszła w ostatniej dekadzie, jest tak wielka, że wszyscy jesteśmy w niej zagubieni. Zresztą dlatego tak fascynuje nas idea Sztucznej Inteligencji – bo daje nadzieję, że internet naprawi się sam. Jednak zamiast czekać na ratunek lub koniec świata, powinniśmy zacząć działać razem, by sytuację naprawić.

Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama