Korea poudawała Japonię, kilka dni wcześniej Nigeria poudawała Senegal, ale pożytek z tego żaden, bo wiadomo, że za trzy miesiące, na mundialu, Senegal i Japonia z czerwca nie będą Nigerią i Koreą z marca. Na dodatek nawet Polska z czerwca nie będzie Polską z marca, bo według wszelkich znaków na niebie i ziemi selekcjoner Adam Nawałka porzuci dość osobliwy i rzadko stosowany dziś na boiskach eksperyment z ustawieniem 3-5-2, wracając do sprawdzonego i dużo sensowniejszego 4-4-2. By z obecnym potencjałem ludzkim kadry skupić się na tym, co wcześniej zdało egzamin, czyli na twardej obronie i szybkich kontratakach.
Wartość poznawcza sparingów reprezentacji jest więc nikła. O scalaniu drużyny mówić trudno, skoro wiadomo, że ostatni debiutanci nie mają realnych szans na załapanie się do pierwszego składu w grupowych meczach mistrzostw. O powołaniach decydować nie będzie dyspozycja w marcowych spotkaniach towarzyskich, tylko forma z końcówki sezonu ligowego. Kamil Grosicki nie wróci do walczącego o uniknięcie kolejnej degradacji klubu Hull City, w którym nie zagrał pełnego meczu od grudnia, z poczuciem, że dzięki dwóm błyskom w meczu z przeciętną Koreą stał się lepszym piłkarzem. Podobnie rzecz ma się z Grzegorzem Krychowiakiem.
Reprezentacja Polski gra z przeciętniakami
Te sparingi byłyby naprawdę wartościowe, gdyby podejść do nich na poważnie. To znaczy zamiast silić się na miłą z punktu widzenia skarbnika PZPN organizację spotkań w Polsce, z rywalami mającymi rzekomo do złudzenia przypominać przeciwników czekających na kadrę podczas mistrzostw świata, zmierzyć swoje siły z jakąś reprezentacją z futbolowego topu. Skoro do tego nie doszło, to albo Polska wciąż nie jest dla piłkarskiej śmietanki atrakcyjna, albo PZPN na pierwszym miejscu stawia pewny zarobek przyprawiony niewielkim ryzykiem wpadki, na wypadek której (jak z Nigerią) serwuje się kibicom głodne kawałki o tym, że do wyników meczów towarzyskich nie należy przywiązywać wielkiej wagi.
Wartość znacjonalizowanego ostatnio na nasze piłkarskie potrzeby rdzennego Ukraińca (choć o polskich korzeniach) Tarasa Romanczuka jest trudna do oszacowania, bo Koreańczycy nie palili się do ataków, przynajmniej do przerwy. Cały czas czuł grunt pod nogami, a chciałoby się rzucić go na głębszą wodę. Bo na mistrzostwach świata przypływ jest na porządku dziennym. I lepiej, póki czas, przejść próbę ognia z taką na przykład Francją, niż karmić się litanią pochlebstw po meczu z Koreą.
Czytaj także: Dlaczego polskie drużyny przegrywają mecze w Europie?
Pompowanie piłkarskiego balona
Mundial coraz bliżej, a my wciąż, jeśli chodzi o siłę i potencjał reprezentacji, wiemy, że nic nie wiemy. Grupowi rywale w eliminacjach byli przeciętni (a gdy Dania wreszcie otrząsnęła się z marazmu, to poszło nam w pięty), mecze towarzyskie nie przybliżyły nas do odpowiedzi na pytanie, czy Polska to już jest poważna futbolowa siła, czy jednak ubogi krewny. Ale skoro wpadek nie było, porażkę z Nigerią już wytłumaczono jako splot braku skuteczności i krzywd wyrządzonych nam przez arbitra, a z Koreą nawet udało się rzutem na taśmę wygrać. Zanosi się na przedmundialowe pompowanie balona. Taka tradycja.