Ludzie i style

Perkusja zagłusza głód

Nowy projekt Radzimira Dębskiego w slumsach Nairobi

Radzimir Dębski podczas jednej z prób do wykonania utworu „Historia hip-hopu”. Radzimir Dębski podczas jednej z prób do wykonania utworu „Historia hip-hopu”. Aleksandra Mizerska
Próby Ghetto Classics odbywają się 100 metrów od wysypiska śmieci. Słychać wrzawę dzieciarni, która zbiegła się, żeby z bliska obejrzeć przystojnego mzungu z Polski. Orkiestra ćwiczy z Radzimirem Dębskim jego „Historię hip-hopu”.
Członkowie miejscowej orkiestry Ghetto Classics.Aleksandra Mizerska Członkowie miejscowej orkiestry Ghetto Classics.
Uliczka slamsu Korogocho w Nairobi.Aleksandra Mizerska Uliczka slamsu Korogocho w Nairobi.

Artykuł w wersji audio

Slums Korogocho w Nairobi, wtorek po południu. Drzwi szkoły otwierają się, wybiega siedmiu chłopców w granatowych mundurkach. Właśnie skończyli pisać egzamin semestralny i jadą na próbę orkiestry Ghetto Classics. Wskakują na pikipiki, kierowcy odpalają silniki. Dziś ważny dzień. Pierwsza próba z kompozytorem Jimkiem z Polski. Wśród wiolonczelistek wyraźnie wyczuwalna ekscytacja: – Ale luzak, i jak ubrany. No i ma fajny tatuaż z nutami na ramieniu.

Zorganizowane zajęcia po szkole to w Korogocho wyjątek. W okolicy nie ma świetlicy ani centrum kulturalnego. Sama możliwość chodzenia do szkoły jest wyróżnieniem, rodziców nie zawsze na to stać. Bo Korogocho, przez mieszkańców nazywane Koch, to najbardziej zatłoczony slums Nairobi. Na powierzchni półtora kilometra kwadratowego żyje 300 tys. ludzi. Jedno pomieszczenie zajmuje średnio pięć osób, ludzie żyją skotłowani w ruderach i barakach skleconych z byle czego. Zwykle bez kanalizacji, dostępu do bieżącej wody i elektryczności. Mieszkańcy innych rejonów pięciomilionowego Nairobi się tu nie zapuszczają, ale samo miejsce kojarzą bez trudu: – Korogocho? To tam, gdzie ogromne wysypisko śmieci.

Wyćwiczyć i zagrać

Wzgórza wysypiska, ciągnącego się po horyzont, widać z każdego miejsca w slumsie. Gryzący w gardło dym i smród unoszą się nawet w zamkniętych pomieszczeniach. Wysypisko płonie dzień i noc. Zwały śmieci to także raj dla marabutów, które przechadzają się dostojnie i wygrzebują resztki jedzenia. Rywalizują z ludźmi, którzy przerzucają odpadki w poszukiwaniu puszek, plastikowych butelek i niedojedzonych bananów.

Orkiestra ma w amfiteatrze próby od kilku lat, ale zaczęła grać dużo wcześniej jako zespół śpiewający złożony z 14 dzieci. Dzisiaj składa się z ponad 80 młodych muzyków. Założyła ją Kenijka Elizabeth Njoroge, z zamiłowania śpiewaczka, z wykształcenia farmaceutka, która przez siedem lat pracowała w aptece w Londynie.

Nie wywodzi się ze slumsów, dlatego kiedyś nie umiała sobie nawet wyobrazić, jakie problemy mają ludzie w Korogocho. Ale wiedziała, jaką moc wyzwala w ludziach muzyka. Dlatego weszła na ścieżkę, której nikt wcześniej nie przeszedł – postanowiła wprowadzić muzykę klasyczną do slumsów. – Wiele dzieci woli spędzić kilka godzin, grając, niż siedzieć w domu, gdzie często muszą ciężko pracować – mówi. – Zwłaszcza dziewczynki, często molestowane przez ojców, braci, sąsiadów. Gdy grają muzykę, są przez chwilę daleko od ciemności, która otacza je na co dzień.

Jest siódma rano, ale Korogocho już tętni życiem. Jak w całej Afryce, dzień zaczyna się tu przed wschodem słońca. Kobiety przy drodze smażą maandazi i chapati – lokalne pączki i placki. Za kilka szylingów, równowartość 15 gr, można zjeść śniadanie, które dla wielu będzie jedynym posiłkiem aż do kolacji.

Boczna ścieżka biegnie w górę pomiędzy płotami z zardzewiałej blachy i domkami z glinianych cegieł. W tym, w którym mieszka Wiki, we wspólnym korytarzu dwie młode dziewczyny w jednej misce namydlają pranie szarym mydłem, by w drugiej je dokładnie wypłukać. Pralki w Korogocho nie ma nikt, a ubranie założone rano już w południe jest zakurzone i przesiąknięte dymem z wysypiska.

Wikiemu cztery lata temu o orkiestrze powiedział kolega z klasy, który już w niej grał. Najtrudniejszy był dla niego wybór instrumentu. – Wziąłem saksofon, bo wcześniej widziałem i słyszałem ten instrument w telewizji – wyjaśnia, zapraszając do pozbawionego okien pokoju przypominającego komórkę piwniczną. Czuć stęchliznę i olej ze smażonych placków. Na pięciu metrach kwadratowych mieści się łóżko przesłonięte urwaną do połowy zasłoną, mały stolik i krzesło. Spod wiszących na wieszaku ubrań nieśmiało wygląda obudzony przed chwilą najmłodszy, siedmioletni brat Wikiego, Saidi. Spod góry koców wygrzebuje się spłoszony najstarszy brat.

Czasem trudno granie połączyć ze szkołą – mówi Wiki, który w szkole jest codziennie od siódmej rano do piątej po południu, potem biegnie do kościoła św. Jana na próbę, która trwa do 18.30, idzie jeszcze do biblioteki albo odrabia w domu lekcje. Plus próba w każdą sobotę rano i niedzielę po południu, po obowiązkowej mszy, a potem jeszcze sprzątanie domu.

Muzyką klasyczną ludzie z Korogocho raczej nie są zainteresowani – przyznaje 15-letnia Maryanne grająca na wiolonczeli. – Uważają, że do niczego dobrego nie prowadzi i nie przynosi żadnych korzyści. Zresztą muzykę gra się tylko na wsi.

Ale takie opinie nie zniechęcają Maryanne. Przeciwnie, sprawiają, że jeszcze bardziej pragnie udowodnić, że granie na instrumencie jest cool. Podobnie jak 15-letnia Charity, która jest w Ghetto Classic od 2,5 roku. Zaczynała od skrzypiec, ale nie lubiła ich dźwięku. Po trzech miesiącach przerzuciła się na perkusję. Jest dobrze zbudowana, rzadko się uśmiecha, dlatego zdaniem wszystkich walenie w bębny do niej pasuje.

Charity potwierdza, że gra na perkusji wymaga siły, ale ta psychiczna jest ważniejsza od fizycznej. – Wielu usiłuje mnie zniechęcić, dlatego muszę im cały czas udowadniać, że jestem silna i wytrwam – przekonuje. Gdy miała dwa lata, tata wyszedł z domu i już nie wrócił. Mama Charity, Margaret, wychowuje trójkę dzieci i pracuje jako opiekunka i nauczycielka przy kościele św. Jana. Choć to ciężka praca, nie narzeka, bo w Korogocho stałe zatrudnienie to dar od Boga. Mimo skromnej pensji dla Margaret edukacja dzieci zawsze była priorytetem. – Od razu zobaczyłam, że będzie dobra, że ma talent – mówi z dumą.

Jedną z największych korzyści z gry na perkusji jest według Charity to, że zagłusza głód – a w domu często brakuje jedzenia. Najbardziej lubi, gdy grają „Piratów z Karaibów”. – Albo ten nowy utwór, który Jimek z nami ćwiczy, „Historia hip-hopu”. Kocham hip-hop. Hip-hop pomaga mi się skupić – Charity pierwszy raz podczas rozmowy się uśmiecha. Jimek jest świetnym muzykiem, ale Charity nie widzi różnicy między grą z nim a grą z Kepherem, ich dyrygentem z Ghetto.

Jimek, czyli Radzimir Dębski, znany polski kompozytor, do Nairobi przyjechał za namową swojego przyjaciela, który ze względu na pracę w UNICEF znał Elizabeth. Pomysł był prosty: wspólnie wyćwiczyć i zagrać „Historię hip-hopu”, symfoniczną kompozycję Jimka. Orkiestra miała ćwiczyć przez dwa miesiące pod przewodnictwem lokalnego dyrygenta (nuty dostali z Polski wcześniej) i przez pięć dni z polskim twórcą. Projekt miał zakończyć koncert otwarty dla mieszkańców Nairobi.

Jimek w Afryce nigdy nie był, ale wie, że muzyka wszędzie na świecie działa tak samo: – Nauka nut, nauka gry na instrumencie, zwłaszcza w orkiestrze, uczy dzieci samodyscypliny, współpracy w grupie, ukazując im nieznany dotąd świat. Dlatego moją „Historię hip-hopu”, którą gram w Polsce z klasycznymi muzykami, chciałem zagrać z dzieciakami ze slumsu.

Drzwi do świata

Ale konfrontacja z rzeczywistością była jak kubeł zimnej wody. – Już ze strojem instrumentów była lekka masakra. To intensywna praca na lata w szkole muzycznej – opowiada. – W dodatku przez hałas z zewnątrz cichych fragmentów muzyki praktycznie nie było słychać. No i dym z wysypiska... Na początku w ogóle trudno złapać oddech. A po dwóch godzinach człowiek czuje się, jakby wypalił kilkanaście paczek fajek. Głupio było prosić tuby, żeby grały mocniej, bo miałem wrażenie, że się uduszą.

Po pierwszej próbie wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Jimek wyrzucał sobie, że wykazał się lekkomyślnością i ignorancją, dając niedoświadczonym dzieciom kawałek, z którym problem mają profesjonaliści. Rozpoczęła się walka z czasem. – Zrozumiałem, że to nie występ jest najważniejszy, ale samo przygotowanie. Dziubaliśmy materiał krok po kroku, niemalże dźwięk po dźwięku.

Dzieciaki bez mrugnięcia okiem wytrzymywały dwugodzinne próby. Słabsi pomagali młodszym, którzy uczyli się, podpatrując i naśladując sprawniejszych kolegów. – To, jak szybko opanowywali materiał, było niewiarygodne. Zwłaszcza że ćwiczyli tylko na miejscu, a potem musieli oddać instrumenty do magazynu. Raz wyniesione poza obręb szkoły na pewno by już do niej nie wróciły – przyznaje Elizabeth.

Próbom w dużym napięciu przyglądał się Brian Kepher, który dyryguje Ghetto Classics na co dzień. Historia 22-letniego muzyka to dobry materiał na scenariusz do wyciskacza łez. Urodzony w Korogocho, najstarszy z dziewięciorga rodzeństwa, sypiał na podłodze w parafii, bo w domu nie było miejsca. Momentem przełomowym w jego życiu były obchody święta narodowego w 2010 r., gdy usłyszał na żywo hymn Kenii w wykonaniu orkiestry wojskowej. – Nie miałem pojęcia, że hymn może brzmieć tak pięknie. Dźwięk kotłów mnie zupełnie zdezorientował, czułem, że to magia, to on zaszczepił we mnie miłość do muzyki.

Rok później dołączył do Ghetto Classics. O orkiestrze dowiedział się od matki, która sprzedawała warzywa naprzeciwko parafii, w której odbywały się próby. Wybrał kotły. Był tak dobry, że sześć miesięcy później dostał się do Narodowej Kenijskiej Orkiestry Młodzieżowej. Po roku był już studentem konserwatorium, zainteresował się dyrygowaniem. – Na uniwersytecie zajęcia z dyrygentury są dopiero na czwartym roku, więc zacząłem sam próbować, oglądając na YouTube nagrania, głównie z filharmonii berlińskiej i londyńskiej.

W 2015 r. Brian dyrygował już orkiestrą Ghetto Classics, jednym z pierwszych jego słuchaczy był przybyły z wizytą do Kenii papież Franciszek. Muzyka otworzyła Brianowi drzwi do świata. Był pierwszym Afrykańczykiem uczestniczącym w prestiżowym konkursie dyrygentów im. Gustava Mahlera w Niemczech. Odwiedził Lozannę na zaproszenie tamtejszego konserwatorium, pojechał do Seulu na festiwal muzyki poważnej. Wkrótce ukończy studia na uniwersytecie w Nairobi, a jego marzeniem jest kontynuacja nauki na Uniwersytecie Karoliny Północnej na wydziale muzyki scenicznej i filozofii.

Praca z dziećmi w Ghetto Classics jest dla Briana Kephera spłatą długów dobra, jakie zaciągnął w dzieciństwie. Mógł chodzić do szkoły i na uniwersytet tylko dzięki pieniądzom prywatnych sponsorów. Wierzy, że uda mu się zmienić życie dzieci, z którymi pracuje, tak jak udało mu się zmienić swoje.

Choćby życie Clintona, który ma 13 lat, a saksofon tenorowy sięga mu prawie do kolan. Gdy nie gra, lubi kopać piłkę. Ale najbardziej na świecie lubi chodzić do szkoły, bo tam zawsze coś się dzieje. Niestety, nie zawsze mógł się uczyć. – Były tygodnie, gdy musiałem zostać w domu, bo tacie nie wystarczało pieniędzy, żeby zapłacić za moją naukę. Siedziałem w domu, nudziłem się i czekałem, czy mama i tata przyniosą wieczorem coś do jedzenia – opowiada.

Przez pierwszy rok chodził na próby orkiestry bez wiedzy ojca, bo wiedział, że ten się nie zgodzi. – Ponieważ najgorzej grać z pustym żołądkiem, przed próbą szedłem na wysypisko poszukać czegoś do jedzenia. No i po próbie też, żeby nie iść głodnym spać – wspomina.

Elizabeth bardzo szybko zauważyła, że Clinton ma talent i muzyczny słuch. Zadbała, żeby poszedł na przesłuchania do Safaricom Youth Orchestra – zespołu, w którym grają zarówno dzieci z Korogocho wychowane w Ghetto Classics, jak i te z dobrych domów. To taki przedsionek do profesjonalnych studiów muzycznych i kariery.

Gdy tylko chłopak został przyjęty, Elizabeth poszła krok dalej. Wraz ze sponsorami odwiedziła rodzinę Clintona, ufundowała wynajem pokoju i pomogła znaleźć pracę. Skromny zarobek pozwala ojcu i synowi żyć z dala od wysypiska. – Historie taka jak Clintona motywują i nadają sens temu, co robię – tłumaczy.

Podczas uroczystego koncertu podsumowującego pięć dni prób Radzimira Dębskiego z orkiestrą Ghetto Classics Elizabeth była bardzo wzruszona. W Oshawal Auditorium w Nairobi zagrano „Historię hip-hopu”, a na widowni zasiadło ponad 450 gości. Relacja z wydarzenia pojawiła się w najpoczytniejszym dzienniku kenijskim „Daily Nation”, magazynach muzycznych i w radiu.

Charity mówi, że w przyszłości planuje zostać dziennikarką muzyczną. Clinton chciałby być chirurgiem, wybudować szkołę muzyczną i dom dla sierot. Wikiemu śni się zagranie dużego jazzowego koncertu, w którym będzie głównym saksofonistą. Elizabeth wierzy, że im się uda. – Jeśli potrafisz opanować instrument, możesz opanować życie – mówi.

Polityka 10.2018 (3151) z dnia 06.03.2018; Ludzie i Style; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Perkusja zagłusza głód"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną