Właściwie nie da się precyzyjnie ustalić, kiedy i gdzie ruszyła pierwsza dyskoteka w Polsce. Wiadomo, że zabawy taneczne z modną muzyką odtwarzaną z płyt odbywały się już w latach 60. w klubach studenckich, przyzakładowych, a nawet osiedlowych. Kiedy po Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie w 1962 r. Polskę zalała fala bigbitu (rodzimej mutacji rocka), obok koncertów zespołów młodzieżowych w co większych miejscowościach zaczęto organizować tak zwane „wieczorki five o’clock”, potocznie zwane fajfami, czyli potańcówki przeznaczone dla nastolatków, zgodnie ze swoją nazwą zaczynające się o piątej po południu. Zdarzały się tam występy na żywo, ale przede wszystkim tańczono do muzyki mechanicznej. Alkohol był zabroniony, a impreza musiała się kończyć przed 21. Nazwy „dyskoteka” nikt wtedy nie używał, dopiero pod koniec lat 60. w publicznym obiegu zaczął się pojawiać francuski termin discothèque, towarzyszący mylnemu przekonaniu, jakoby ten typ zabawy został wymyślony przez Francuzów. Brało się to zapewne stąd, że w tamtych czasach polscy animatorzy muzyki rozrywkowej tudzież bigbitowi wykonawcy, jeśli udawali się za pozwoleniem władz na Zachód, to zwykle do Francji uchodzącej za mniej skażoną miazmatami demoralizującej mody niż kraje anglosaskie.
W wydanym niedawno monumentalnym objętościowo i edytorsko tomie „Rockowisko Trójmiasta. Lata 70.” Stanisława Danielewicza i Marcina Jacobsona jest miniwywiad z Włodzimierzem Preyssem i Tomaszem Zieleniewskim, prekursorami dyskotek na Wybrzeżu. Obaj mówią, że zaczynali w 1969 r. Co ciekawe, jeździli wtedy po prowincjonalnych domach kultury niby to z teatralno-muzycznym programem, który okazywał się de facto dyskoteką. Żeby tej działalności nadać pozory legalizmu, Preyss posługiwał się pieczątką „Dyrektor Teatru Muzyki Mechanicznej”.