Ciągle głośna akcja #MeToo nie byłaby tak szeroko zakrojona, tak widoczna ani wreszcie tak głośna, gdyby nie kratka doklejona do tej zbitki słów. Kilkanaście milionów historii o nadużyciach seksualnych, które opatrzono w internecie tym poręcznym hasłem, mogłoby utonąć w morzu innych treści. W końcu w strumieniu Facebooka każdego miesiąca pływa 30 mld materiałów (postów, linków, zdjęć) różnej wagi, od prywatnych zwierzeń po wesołe filmy, rysunki i komiksy. Trochę jak w telewizji śniadaniowej – powiadomienie o czyjejś śmierci czy tragedii wpada w sieci między link do „Last Christmas” i mem.
Wirtualna kratka (lub krzyżyk – bo i tak się ją określa w polszczyźnie) i towarzyszące jej słowo albo słowa – czyli razem hasztag – pomagają jakoś ten chaos uporządkować. Jednym kliknięciem wyłowić to, co nas interesuje, włączyć się w dyskusję albo ją przejrzeć, nie natykając się po drodze na niechciane treści. Szybko się rozeznać, czym obecnie żyje świat. Dlatego przy okazji akcji #MeToo mówi się nie tylko o powszechności nadużyć i granicach nietykalności cielesnej, ale też o pewnym fenomenie internetowym: hasztag, który z początku wskazywał na główne wątki dyskusji, stał się narzędziem do przeprowadzania różnych akcji, dowodem solidarności, wezwaniem do działania, postulatem, hasłem i manifestem.
Tłum za kratkami
Hasztag ewoluował więc i dojrzał. Ten sporo młodszy krewny małpy (@) i skrótu klawiszowego Ctrl+Alt+Del – też uznawanych za symbole internetu – skończył w tym roku 10 lat. Pierwszy wpis opatrzony wirtualną kratką pojawił się na Twitterze 23 sierpnia 2007 r. Autorem notki był zarazem pomysłodawca doklejania znaku # do poszczególnych słów czy fraz w internecie. Chris Messina okazał się prorokiem, bo choć wirtualne dyskusje były przed laty ożywione, to platformy społecznościowe (w tym roczny Twitter i trzyletni Facebook) jeszcze raczkowały.