Marcin Piątek: – Cyrk, przedstawienie, policzek dla prawdziwego sportu – tak mówi się o walce Floyda Mayweathera z Conorem McGregorem. Zgadza się pan?
Andrzej Wasilewski: – Sportu w tym nie było, bo być nie mogło. Z jednej strony w ringu stał Mayweather, wielki pięściarz, niepokonany w ringu, ale od dobrych dwóch lat sportowy emeryt. Z drugiej – kilkanaście kilo cięższy i kilkanaście lat młodszy McGregor, gwiazda mieszanych sztuk walki. Zgodził się na pojedynek na zasadach bokserskich, doskonale zdając sobie sprawę, że nie ma szans. Mayweather całkowicie kontrolował przebieg walki. Czuł się tak pewny siebie, że atakował, co nie leży w jego naturze. Nie widziałem w tej walce prawdziwej rywalizacji, ale sztuczny produkt wykreowany tylko po to, by zarobić obłędne pieniądze.
Ludzie to kupili. Oficjalnych danych jeszcze nie ma, ale rekord 4,6 mln sprzedanych pakietów pay-per-view z walki Mayweather – Pacquiao może zostać pobity.
Atmosfera była umiejętnie podgrzewana publicznymi pyskówkami bohaterów wieczoru, ale przede wszystkim przez pieniądze, jakie były w grze (Mayweather zarobił ponoć 200 mln dol., McGregor 70 mln – przyp. red.). Oczywiście mnie, człowieka od lat związanego z boksem, smuci, że walki świetnych pięściarzy, wartościowe ze sportowego punktu widzenia, nie budzą takich emocji. Było mi przykro, gdy widziałem w ringu szefa federacji WBC. Widziałem jego kwaśną minę, ale też doskonale rozumiem, że nie mógł sobie pozwolić na to, by znaleźć się poza głównym nurtem.
Widowisko to priorytet organizatorów gal mieszanych sztuk walk. Czy boks może się czuć zagrożony?
Na pewno wiodące federacje – UFC w Stanach Zjednoczonych i KSW w Polsce – biją na głowę boks pod względem umiejętności marketingowych, promocyjnych.