„Wyświetlono wiadomość”, ale odpowiedzi brak. Dlaczego to tak męczy i przygnębia?
„Czym jest opcja odczytywania wiadomości i dlaczego rujnuje moje życie?” – pyta Elle Hunt w felietonie dla „Guardiana”. Istotnie, w dawniejszych odsłonach popularnych portali społecznościowych fakt, że ktoś odczytał naszą wiadomość (albo my czyjąś), pozostawał tajny dla obu stron. Niewykonane zadania, odłożone na później korespondencje i sprawy, niewygodne rozmowy – były możliwe, a przynajmniej dużo prostsze. Nie wspominając o korespondencji tradycyjnej, kiedy brak odpowiedzi dawało się wytłumaczyć opieszałością poczty albo tajemniczym zaginięciem przesyłki w drodze z punktu A do punktu B.
Z czasem opcja „wyświetlania wiadomości” zaczęła jednak powszechnieć. Wciąż – i całe szczęście! – niedostępna w skrzynkach mailowych, jest już standardem w mediach społecznościowych. Ale też w aplikacjach tekstowych. Czyli niemal wszędzie. Co gorsza, wiele stron i aplikacji pokazuje nam od razu, czy druga strona coś już do nas pisze, czy też z tego rezygnuje (podskakujący wielokropek w polu tekstowym wzmaga czasem niecierpliwość). Wiadomo też zwykle, kiedy nasz rozmówca (i dowolny inny znajomy) był ostatnio aktywny w sieci.
Dłużące się milczenie po drugiej stronie budzi zatem sporo podejrzeń. Bo skoro wiadomość odczytano, to dlaczego pozostała bez odpowiedzi? Albo inaczej: skoro druga strona jest aktywna w internecie (co też coraz trudniej zataić), to dlaczego nie odczytuje naszej wiadomości? To tak jakby udawać, że wcale nie ma nas w domu. „Tyrania odczytywania wiadomości może zrujnować każdą znajomość” – pisze Hunt.
Przesadza? Ktoś powie: błahostka. Po co się nad tym rozwodzić. A jednak we współczesnych czasach relacje, które utrzymujemy przecież także wirtualnie, mogą na tym ucierpieć. Przemilczenie bywa bolesne, niepokojące, zastanawiające. Nie każdy, rzecz jasna, przywiązuje do sprawy taką wagę. A niektórzy zawczasu przyzwyczajają swoich bliskich do tego, że nie zawsze reagują natychmiast. Tak mają i już.
Odczytują, nie odpisują. Dlaczego?
„Kiedy wiadomość pozostaje bez odzewu i żadnego wyjaśnienia, nagle zostajemy sami. Nawet najbardziej pewni siebie ludzie zaczynają wtedy kwestionować swoją wartość” – przekonuje Hunt. I nie przychodzi nam do głowy, że druga strona jest właśnie czymś zajęta. Że może wsiada do samochodu czy tramwaju, robi zakupy, rozmawia z kimś bezpośrednio albo gotuje obiad. Kiedy nie odpowiada, pierwsze, o czym myślimy, to że jest nami poirytowana, zmęczona i że nie chce mieć z nami nic wspólnego.
To samo działa w drugą stronę, czyli wtedy, kiedy odbiorcami wiadomości jesteśmy my. „Kiedy tylko odczytasz wiadomość – odliczanie się rozpoczyna” – pisze Hunt. Nie odpowiadając, dajemy do zrozumienia, że całkiem świadomie ignorujemy drugą stronę. „To nie najlepszy punkt wyjścia dla rozmowy, nawet wtedy, kiedy ostatecznie do niej dochodzi” – dodaje publicystka. W internecie nie istnieje coś takiego jak dobra wola. Nasi rozmówcy zakładają często, że stale jesteśmy online. A jeśli nagle im znikamy – to staje się to dla nich sprawą osobistą.
Problem – jeśli można to nazwać problemem – dotyczy w szczególności młodszych pokoleń, które z pomocą mediów społecznościowych podtrzymują znajomości i dla których jest to całkiem naturalny sposób na zacieśnianie więzów. Co niektórzy opracowują własne strategie radzenia sobie z tą kłopotliwą sytuacją. Na przykład podglądają wiadomości, ale ich nie odczytują – bo zwykle już pierwsze zdanie sugeruje, czego sprawa dotyczy i czy może poczekać. Czasem wystarczy, że widzimy, kto pisze, żeby zadecydować, czy chcemy podjąć rozmowę. Wiadomość można wprawdzie oznaczyć jako z powrotem nieprzeczytaną. Ale w rzeczywistości to opcja, która ma służyć tylko nam – żebyśmy wiedzieli, że do danej rozmowy chcemy jeszcze wrócić. Druga strona nadal bowiem widzi informację, że wiadomość została odczytana!
Co niektórzy – zauważa Hunt – postępują jeszcze inaczej. Na przykład odczytują wiadomości i celowo na nie nie odpowiadają. Żeby podręczyć rozmówcę, dać mu coś dobitnie do zrozumienia, jakoś go ukarać. Hunt nazywa ich socjopatami…
Ten ostatni przypadek dowodzi zresztą, że sprawa – skoro wymaga czasem przyjmowania jakichś strategii – jest dla pewnej grupy osób ważna, a przede wszystkim stresująca. Do tego stopnia, że twórcy aplikacji Tinder wyłączyli opcję wyświetlania godziny ostatniej aktywności swoich użytkowników. Dlaczego? Bo niektórzy czuli stres, gdy druga strona długo milczała. A inni presję, żeby odpowiadać, mimo że przechodziło im zainteresowanie.
Jak się ukryć?
Jest w psychologii taki znany mechanizm, który polega na tym, że zwykle oczekujemy w życiu natychmiastowej gratyfikacji. Czyli nagrody za to, co zrobiliśmy. Docenienia. Szybkiej odpowiedzi. Z natury rzeczy jesteśmy niecierpliwi. Z tej samej przyczyny lepiej wyznaczać sobie w życiu krótsze cele – gdy perspektywa sukcesu się oddala, szybciej się zniechęcamy.
Dlatego brak odpowiedzi tak nas czasem niepokoi. Publicystka „Guardiana” postuluje, aby opcję wyświetlania wiadomości w ogóle zniesiono. Czasem lepiej nie wiedzieć – i w razie czego pocieszać się, że wieści od nas jeszcze do drugiej strony nie dotarły.
Niektóre platformy pozwalają tę funkcję wyłączyć, np. Twitter albo smartfony z oprogramowaniem iOS. W ustawieniach iMessage można wyłączyć opcję „Potwierdzaj odczytanie”. Ostatnie uaktualnienie aplikacji pozwala zresztą samodzielnie zadecydować, którzy rozmówcą widzą, czy odczytaliśmy ich wiadomość, a którzy nie – wystarczy, że w polu rozmowy wybierzemy opcję „i” i zaznaczymy lub odznaczymy opcję „Potwierdzaj odczytanie”. Półśrodek, ale skuteczny.
Nie ma jednak wątpliwości, że najpewniej już nigdy tak zupełnie nie schowamy się w sieci.