Na oficjalnej stronie internetowej Widzewa Łódź tyka licznik karnetów sprzedanych na nowy, 18-tysięczny stadion. Strona jest przeciążona, nie zawsze się otwiera. Gdy sprzedaż ruszyła, 7–8 tys. uznawano za rewelacyjny wynik. Szczytem marzeń było 10 tys. Ale pękały kolejne granice: 12, 13, 14, 15 tys. W klubie rozważane było nawet określenie górnego pułapu sprzedaży, żeby trochę wejściówek zostawić w kasach, dla przygodnych chętnych. Ale w końcu uznano, żeby boomu nie zakłócać.
Widzew, klub występujący teraz w III lidze (czwartej klasie rozgrywkowej), licytuje się na liczbę sprzedanych abonamentów z ligowymi potentatami – warszawską Legią oraz poznańskim Lechem. Łodzianie niepodzielający widzewskiego uniesienia zwracają uwagę, że sukces napędziła niewygórowana cena (150–200 zł za wejście na 11 wiosennych meczów). I że karnety są przez kibiców traktowane jak cegiełki na pomoc klubowi. Co nie zmienia faktu, że widzewska społeczność zaimponowała mobilizacją i pokazała charakter. Wejściówki kupuje się rodzinnie, hurtowo. Na jednej z najważniejszych kibicowskich flag Widzewa widnieją słowa będące mottem Liverpoolu: You’ll never walk alone, czyli „Nigdy nie będziesz szedł sam”.
Za wskrzeszeniem Widzewa stoi stowarzyszenie Reaktywacja Tradycji Sportowych Widzew, w skrócie RTS co zgrabnie nawiązuje do historycznej nazwy – Robotnicze Towarzystwo Sportowe. Stowarzyszenie powołali do życia kibice łódzkiego klubu, ludzie odpowiednio majętni oraz ustosunkowani zawodowo i towarzysko, co podnosiło wartość kapitału założycielskiego. Najpierw postanowili rządzić klasycznie, wybierając ze swojego grona prezesa. Został nim Marcin Ferdzyn, biznesmen z branży budowlanej. Mniej więcej po roku przyłapano go na przelaniu z kasy klubu na konto swojej firmy 40 tys.