Ludzie i style

Seks z Dronem

Narkotyki w clubbingu były zawsze

Tzw. „party drugs” to środki odurzające, które maja uatrakcyjnić zabawę. Tzw. „party drugs” to środki odurzające, które maja uatrakcyjnić zabawę. materiały prasowe
Karnawał – doskonała okazja, by sięgnąć po stymulanty tłumiące lęki i zahamowania, a przy okazji zakazić się HIV.
Przy zerowej edukacji seksualnej mamy szczególne podłoże do rozkwitu życia seksualnego na chemii.Anna_Om/PantherMedia Przy zerowej edukacji seksualnej mamy szczególne podłoże do rozkwitu życia seksualnego na chemii.

Szalony klimat, szalona noc, nowoczesne brzmienie grupy Xxanaxx – imprezę Viva Glam Night w Warszawie w dawnej siedzibie kultowego klubu Le Madame zorganizowano po to, by zachęcać uczestników zabawy do badań wykrywających zakażenia HIV. W Polsce to wciąż temat tabu, należymy do krajów, gdzie testy wykonuje się najrzadziej w Europie, a jednocześnie liczba osób żyjących z tym wirusem – zwłaszcza wśród młodych imprezowiczów i użytkowników portali randkowych – wciąż rośnie. – Recepta na dobrą imprezę? To już nie sam alkohol – mówi jedna z uczestniczek Viva Glam Night. – To chemia, która nakręca na dłużej.

Zespół Xxanaxx nie ma z tym nic wspólnego, choć nazwa jednoznacznie kojarzy się z przeciwlękowymi pigułkami Xanax okrzykniętymi kokainą ery kryzysu. O ile przełom wieku należał do Prozacu, o tyle dziś żyjemy w epoce Xanaxu: wszyscy są nerwowi, obsesyjne pytanie „co ze mną będzie?” wraca ze zdwojoną siłą.

Xanax stał się więc symbolem nastroju pokolenia, ale też przykładem łatwego do zdobycia psychostymulanta, który samopoczucie na krótko (i nie bez przykrych konsekwencji) poprawia. Czy nie było innego pomysłu na nazwę zespołu? – Nasza muzyka ma działać jak ten lek – uzasadnia wokalistka Klaudia Szafrańska po zejściu ze sceny. Ale po chwili się poprawia: – A może ZAMIAST leku?

W czwórkę bez ustanku

Robert Łukasik, współwłaściciel Klubu Galeria, który istnieje w Warszawie od 2004 r., od dwóch lat obserwuje spadek sprzedaży alkoholu. Potwierdza więc to, co eksperci od kampanii przeciwalkoholowych uważają za swój sukces: młodzież pije mniej wysokoprocentowych trunków i rzadziej się upija. Tylko że Łukasik widzi zza klubowego baru coś, co pomijają oficjalne statystyki opisujące zachowania bywalców takich miejsc: – Nie piją wódki, bo są na psychoaktywnych prochach. Tańszych od drinków i łatwo dostępnych.

Mefedron, metamfetamina, ketamina, GHB, GBL. Nazwy chemiczne tych substancji nie są zastrzeżone, funkcjonują jako „party drugs”, czyli środki, które mają uatrakcyjnić zabawę.

– To zjawisko znane od połowy ubiegłego wieku, kiedy produkowany w Niemczech podczas wojny Pervitin uchodził za „energetyczną tabletkę” – mówi dr Grażyna Cholewińska, ordynator jednego z oddziałów Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie. Ma wśród pacjentów, u których leczy zakażenie HIV, coraz więcej zażywających wymienione środki. Wie, że kiedy trafia na izbę przyjęć nieprzytomny amator weekendowej libacji, u którego w tomografii komputerowej mózgu widać charakterystyczne zmiany, to mogą być one efektem dużych dawek mefedronu. Wciąż wielu lekarzy nie ma o tym pojęcia, bo za mało się o tym mówi.

Ale nie w klubach czy na portalach społecznościowych. Robert Łukasik pokazuje jedną z aplikacji w telefonie komórkowym. Użytkownicy obok zmyślonych imion (nicków) wstawiają symbole zdradzające, czego szukają lub co oferują. – Znaczek kryształu to krystaliczna metamfetamina. Inny jej skrót to Met lub Tina. Strzykawka oznacza slamming, czyli dożylne wstrzykiwanie tych substancji – tłumaczy. Takich kodów jest więcej: mefedron w slangu to „Biała Magia”, „Dron” lub „Miał-Miał”, GBL i GBH – kropelki (dodaje się je do napojów), hajsy – zawierają pseudoefedrynę. Na igły mówią szpilki, na extasy – dropsy, a wszystko po to, żeby się „naspawać”. – Nie odurzyć, bo to nie ma nic wspólnego ze stereotypem narkomana – podkreśla dr Cholewińska. Wymyślają nowe nazwy, żeby brzmiały łagodniej: nie wstrzykują sobie narkotyków jak heroiniści, tylko slamingują (od ang. slam – trzaskać, walić; w tym wypadku w żyłę).

Te wszystkie skróty oznaczają jedno: pora się zabawić! – Narkotyki w clubbingu były zawsze – uważa Łukasik. – Kokaina pojawiała się w lepszych klubach, extasy na pewien czas opanowały większość dyskotek. Nikogo to nie szokowało ani nie łączono tego z seksem. Później weszły do użytku pigułki gwałtu, a teraz chemsex stał się nowym trendem kulturowym wśród młodzieży i białych kołnierzyków.

Bo „fajnie robi”, „otwiera ludzi”, „poprawia elokwencję”, „rozluźnia”. Arkadiusz nie miał skrupułów, by spróbować przed jedną z szalonych nocy, czy którakolwiek z tych obietnic jest prawdziwa. – Po alkoholu czujesz się otępiały, co w seksie się nie sprawdza – wyznaje powód swojego zainteresowania. Na kropelkach i mefedronie fun był dużo intensywniejszy. – Po imprezie w klubie poszliśmy w czwórkę do czyjegoś mieszkania i można było się bawić do rana. Bez ustanku.

Jak sobie noc uprzyjemnić

Prof. Zbigniew Izdebski, który od lat bada zachowania seksualne Polaków, twierdzi, że u pewnej grupy ludzi zawsze była tendencja do podejmowania zachowań ryzykownych. W badaniach, jakie prowadził, odsetek ten wynosił od 4 do 7 proc. Dr pedagogiki Agnieszka Walendzik-Ostrowska z kieleckiej Wszechnicy Świętokrzyskiej podczas ostatniej ogólnopolskiej konferencji poświęconej HIV i AIDS nie miała wątpliwości, że przygoda stała się priorytetem w życiu młodych ludzi: – W większości filmów wygrywa ten, kto ryzykuje. Bez względu na konsekwencje. Równocześnie to próba poradzenia sobie ze stresem i emocjami. Szkoła nie uczy, jak robić to bezpiecznie.

Według prof. Izdebskiego większość ludzi nie potrafi odróżnić stresu od napięcia seksualnego. „Jestem cały czas podniecony, muszę się gdzieś wyszaleć” – słyszy w swoim gabinecie, ale po przeanalizowaniu, co pacjent nazywa tym podnieceniem, okazuje się, że tu chodzi najczęściej o ucieczkę spod presji w pracy. – Ludzie wysysani przez korporacje w przerwie na lunch wchodzą na aplikacje randkowe i idą na godzinę w miasto, by rozładować napięcie. Kielicha napić się nie mogą. Tabletki na popęd szef nie zauważy.

Kultura szybkości, kultura macho, wymieszana z kulturą pruderii. Przy zerowej edukacji seksualnej mamy szczególne podłoże do rozkwitu życia seksualnego na chemii. Minister zdrowia nie ułatwia dostępu do środków antykoncepcyjnych, ale zezwala na sprzedaż w aptekach bez recept pochodnych Viagry. Jakby przyzwolenie na stymulację było dużo większe niż niwelowanie efektów ryzykownych zabaw seksualnych. Pochwalić się przed kolegami, że w jeden weekend udało się „zaliczyć” kilka partnerek lub kilku partnerów, to powód do dumy; kiedy dziewczyna miałaby przyznać się do przyjęcia pigułki ellaOne, chcąc uniknąć niechcianej ciąży – jest to powód do wstydu.

– Dziewczyny, idąc na karnawałową zabawę lub prywatne party, walczą ze stereotypem młodej i grzecznej – twierdzi Anna Dzielska, która w Instytucie Matki i Dziecka prowadzi badania zachowań zdrowotnych uczennic. Wynika z nich, że chłopcy, kiedy sięgają po stymulanty, robią to dla poprawienia nastroju; ich koleżanki – coraz odważniejsze, bo różnice między płciami od dawna się zacierają – chcą przy okazji rozrywki zagłuszyć swoje problemy i mają coś do udowodnienia rówieśnikom: „ja też wiem, jak sobie seks uprzyjemnić!”.

– Młodzi zawsze chcą mieć poczucie przynależności do grupy – powiada prof. Zbigniew Izdebski. Potrafią wiele zrobić, by zdobyć akceptację. – Dlatego moda na chemsex panoszy się zwłaszcza podczas seksu grupowego, w trójkątach i wielokątach. Niektórzy robią to tylko, aby nie stracić w oczach znajomych. Polacy zawsze mieli zaburzony proces komunikowania w sypialni. A jak jest impreza, na której się faszerujesz chemią, to seks bez słów wystarczy.

Dziewczynę wskaże barman

Arkadiusz opowiada, że dla wielu jego znajomych imprezowanie od piątku do poniedziałku stało się stylem życia: – W tygodniu tyrają do nocy, więc kiedy zaczyna się weekend, można ruszyć w miasto.

W każdej większej aglomeracji wystarczy włączyć randkową aplikację, by w 20 minut umówić się na spotkanie. Z chemią. Bo po pierwszym razie znowu zaglądasz, kto do ciebie napisał, i zaczynasz nową anonimową randkę. Tylko na stymulantach można przeżyć dwa dni, podejmując aktywność seksualną z kilkunastoma osobami. – Dla niektórych to żaden wyczyn – przyznaje Robert Łukasik, który o piątej nad ranem obserwuje młodzież, przesadnie rozweseloną i żywiołową, która zamiast wrócić do domu, jedzie dalej w miasto. Wynajdując zawczasu adresy, gdzie trwa afterparty, a przy okazji można dostać krople lub Tinę.

W świat chemicznego seksu najłatwiej wejść dzięki aplikacjom społecznościowym i serwisom ogłoszeniowym. Dział „Moda i zdrowie” na portalu www.oglaszamy24.pl, sekcja „Medycyna”: „Sprzedam kryształy do prania dywanów i inne substancje chemiczne. Najwyższa jakość. 100 proc. zadowolenia. Duże ładne kryształy 11 tys./kg; fake skun mieszanka 4 tys./kg. Tylko odbiór osobisty na terenie Łodzi”.

– Wiadomo, że nikt kilograma nie kupi – mówi Robert. – To celowe mydlenie oczu. Po przeliczeniu działka kryształu u tego oferenta schodzi za 60 zł, czyli wystarczy dla 4 osób, by się nieźle zabawić.

W klubie za cztery drinki zapłaciliby ok. 70 zł, więc rachunek jest prosty. Jeśli ktoś miał do tej pory problem z zawieraniem znajomości, nie wiedział, jak zacząć, bał się otworzyć – chemsex skuteczniej niż alkohol przestawia mu mózg na tory swobodnej konwersacji i zabawy. Waldek jest gejem. Aby w piątkowy wieczór dojechać przed północą do jednego z klubów na krakowski Kazimierz, wychodzi z domu zaraz po kolacji, bo mieszka w jednej z małopolskich wsi. – Kiedy jesteś samotny, to zrobisz wiele, by wypełnić pustkę piątkowej i sobotniej nocy – mówi. Od kilku miesięcy próbuje pozbyć się zahamowań, ułatwiać sobie komunikację z ludźmi. – Przecież każdy potrzebuje intymności, przyjaźni, poczucia wspólnoty. I mefedronu…

Granice między rzeczywistością a fantazjami szybko się zacierają. Waldek wie, od kogo kupić tabletkę w klubie. Dziewczynę siedzącą w rogu sali wskazuje barman. Nawet nie wstaje od stolika, by w jakiś bardziej skryty sposób zrealizować transakcję za 20 zł. Teraz już można połknąć, wetrzeć w dziąsła, wkroplić do drinka lub soku. Albo ustawić się w kolejce do toalety. Niektórzy właściciele klubów montują w kabinach specjalne półeczki, aby łatwiej było przyjąć specyfik, jeśli ktoś woli wstrzykiwać go sobie do żyły lub wdychać przez nos. Ktoś przedawkuje? Ochrona wyprowadza go za drzwi. – Zatrucia nie są silne, więc niekiedy nie ma nawet potrzeby wzywania karetki – mówiła na konferencji poświęconej HIV/AIDS Monika Grotecka ze Stowarzyszenia Program Stacja, które stara się dotrzeć do młodych ludzi z informacją na temat szkodliwości chemsex. Marta, pracująca w jednej ze stołecznych agencji towarzyskich, miała już klienta, który prawdopodobnie przed spotkaniem zażył za dużo tabletek lub kropli. Myślała, że zasnął. A on stracił przytomność.

Dr Cholewińska nie ma złudzeń, że amatorzy chemsex, koncentrując się na doznaniach podczas przyjmowania tych środków, lekceważą dalekosiężne konsekwencje ich działania – na serce, mózg, wątrobę. – Nie wiadomo, na co się trafi, więc trudno przewidzieć, jaka będzie reakcja – twierdzi Grotecka. Przyjeżdża 5 osób do czyjegoś mieszkania, każdy coś ze sobą ma: biały proszek, żółtą pastylkę, do tego niebieska tabletka Viagry. Magdalena Bartnik z Fundacji Redukcji Szkód dodaje: – Jak można wpłynąć na zmianę tych praktyk, nie wiedząc, co się dzieje? Amatorzy chemsex pozostawieni są sami sobie, ich zdrowiem jeszcze nikt się nie zajął.

Kto się doucza w internecie

Może paradoksalnie byłoby łatwiej odstraszać od tej zabawy, gdyby stymulanty miały siłę fizycznego uzależnienia, jak w przypadku klasycznych narkotyków. Ale w tym wypadku uzależnienie jest tylko psychiczne – odesłanie na detoks mija się z celem. Fakt, że 80 proc. osób pod wpływem mefedronu lub metamfetaminy podczas przypadkowych zbliżeń seksualnych nie stosuje prezerwatyw, pokazuje jednak skalę niebezpieczeństwa: w trakcie sexparty najszybciej można zakazić się HIV, kiłą albo wirusowym zapaleniem wątroby. Nierzadko wszystkim naraz.

Robert Łukasik od 20 lat zajmuje się profilaktyką AIDS w Zjednoczeniu Pozytywni w Tęczy, ma za sobą wiele kampanii przestrzegających przed HIV i uczących bywalców klubów, czym są niebezpieczne zachowania seksualne. Ale rozkłada ręce: – Nie mam jeszcze pomysłu na program, który przestrzegałby przed chemsex. Chyba najlepiej wpuścić do klubów i na dyskoteki tzw. partyworkerów, czyli przeszkolonych rówieśników wyspecjalizowanych w edukacji seksualnej, rozdających ulotki i prezerwatywy.

A może tak jak Brytyjczycy – w środowiskach najbardziej zainteresowanych zabawą na chemsex rozdają pudełeczka z igłami, jednorazowymi strzykawkami, ale i krótką słomką do sterylnego wdychania proszków, aby przez uszkodzoną śluzówkę nie przenosić żadnych zakażeń.

– Ja bym zaczął od zmiany modelu wychowania do wstrzemięźliwości i wstydliwości – mówi prof. Izdebski. – Bo u nas wciąż panuje strach przed poruszaniem pewnych tematów, żeby czasem młodzieży nie rozbudzać. Tylko że ona bardzo szybko dorośleje! Jak się o niczym nie dowie w szkole, sama douczy się w internecie.

Jedno jest pewne: zjawiska nie da się ograniczyć restrykcjami policyjnymi. Takie metody nie zdały egzaminu przy walce z narkotykami, więc i w tym wypadku mogłyby tylko pogorszyć sytuację.

Polityka 2.2017 (3093) z dnia 10.01.2017; Ludzie i Style; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Seks z Dronem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną