Dobry policjant
Pierwszy polski arbiter na Euro 2016: Trzeba decydować w ułamku sekundy
Marcin Piątek: – Marzec tego roku, mecz Lech-Legia, hit wiosny. Był karny?
Szymon Marciniak: – Był. Ewidentny.
Legionista Jędrzejczyk uwiesił się na lechicie Kadarze w polu karnym, przewrócił go. Było wtedy 0:0, ostatecznie Legia wygrała 2:0. Dlaczego pan nie gwizdnął?
Stałem przed polem karnym. Był rzut rożny, tłok, widziałem plecy piłkarzy. Coś mi wprawdzie śmierdziało, ale to był mecz o taką stawkę, że nie możesz podyktować karnego tylko dlatego, że śmierdzi. Ale gdy zobaczyłem powtórki, to już nie miałem wątpliwości. Zresztą w samoocenie po meczu przyznałem, że się pomyliłem.
Taki błąd jest kosztowny?
Oczywiście błąd na początku meczu jest psychologicznie trudny, eskaluje napięcie, bo gra idzie o dużą stawkę. Najgorsze, co możesz zrobić, to oddać krzywdę. Wtedy w pomeczowej ocenie masz dwa rażące błędy i to bardzo źle wygląda. Tracisz szacunek u piłkarzy – bo taka próba wyrównania rachunków dowodzi, że jesteś słaby, idziesz po linii najmniejszego oporu.
O sytuacji jak ta z meczu Lech-Legia mówi się: telewizyjny karny – widać go tylko w powtórkach. To trochę rozgrzesza, zwłaszcza w naszej lidze, gdzie nie ma dodatkowych sędziów bramkowych oceniających zapasy w polu karnym. Taki błąd nie szkodzi jednak sędziemu o ugruntowanej pozycji. Na dobre notowania w Europie ja i mój zespół pracujemy od kilku lat, niedawno sędziowaliśmy ćwierćfinał Ligi Mistrzów, półfinał Ligi Europy.
Znalazł się pan w miejscu nieosiągalnym, wydawało się, dla polskiego arbitra. Co się tak spodobało w pana pracy na boisku?
Podstawą zawsze jest wystrzeganie się poważnych błędów, a to się jak do tej pory udaje. Być może podoba się mój styl. Nie nadużywam gwizdka. Grałem w piłkę, więc sam doskonale wiem, jak irytujące jest przerywanie gry z błahych powodów. Nikt tego nie lubi: ani publiczność, ani tym bardziej piłkarze. Niedawno prowadziłem mecz towarzyski Belgia-Włochy. Giorgio Chiellini miał naprzeciw siebie Christiana Benteke. Można powiedzieć: czołg na czołg. Walczyli ze sobą twardo, schodzili z boiska styrani, w poszarpanych koszulkach. Podziękowali sobie za walkę, a Chiellini mówi do mnie: dałeś pograć, to jest to, co lubię.
Dlaczego nie został pan piłkarzem?
Byli w Płocku lepsi. Petrochemia nie żałowała wtedy pieniędzy na klub, przyjeżdżały wagony młodych zawodników, w tym późniejsi reprezentanci Polski: Saganowski, Mila, Jeleń, Łobodziński. Straciłem motywację. Mając 18 lat, wyjechałem do amatorskiej ligi niemieckiej, a po powrocie pograłem jeszcze trochę w Kujawiaku Włocławek.
A sędziowanie to skąd?
Zostałem sprowokowany. Sędzia Adam Lyczmański prowadził kiedyś mecz, w którym brałem udział. Nie spodobała mi się jakaś jego decyzja, zaczęła się pyskówka i wyrzucił mnie z boiska. Na odchodne powiedział mi jeszcze: jak myślisz, że to takie łatwe, to sam spróbuj. Tydzień później byłem już na kursie.
Chyba trudno było przejść na drugą stronę? Wizerunek sędziów nie był wówczas najlepszy, delikatnie mówiąc.
Gdy sędziowie jechali na mecz z moim udziałem, wzdychali: o nie, znowu ten Marciniak. Znając przepisy tyle o ile, wymądrzałem się, a czasami byłem po prostu chamski. Wtedy, 15–20 lat temu, sędziowie nie mieli u nas, piłkarzy, za grosz szacunku. Nie było wobec nich wymagań, dlatego po boiskach biegali panowie z brzuszkiem, którzy na co dzień zarabiali pieniądze gdzie indziej. Nie nadążali za akcjami, mylili się na potęgę, budowali autorytet, szastając kartkami. Do tego jeszcze ten bagaż korupcyjny. Nietrudno było takiego arbitra sprowokować. Ale czasami sobie myślałem: cholera, jaki to niewdzięczny zawód – jesteś sam na boisku i wszyscy na ciebie krzyczą, mają pretensje.
I mimo wszystko pan w to wszedł…
Z frustracji piłkarzy brało się też oczekiwanie, że poziom sędziowania się podniesie. Gdy już zacząłem gwizdać i nieźle mi szło, koledzy mówili: brawo, Szymon, więcej takich jak ty, a może wreszcie uda się coś zmienić. Wskoczyłem w lukę, bo do prowadzenia spotkań w B-klasie, za zwrot kosztów dojazdu, nie stała kolejka chętnych. Ja od początku wychodziłem z założenia, że trzeba świecić przykładem. Kupiłem trzy komplety strojów – dla siebie i dla liniowych, z którymi spotykałem się dopiero przed meczem. Niektórzy z nich mieli te same koszulki od 20 lat. Nawet lubili ze mną sędziować, bo nie musieli wówczas brudzić swoich strojów.
Nie wierzę, że w B-klasie ten profesjonalizm robił wrażenie.
No tak, B-klasa to była gdzieniegdzie dżungla. Niedzielne popołudnie, a na trybunach jeszcze czuć gorączkę sobotniej nocy. Czasami, gdy teren był wyjątkowo trudny, jeździli ze mną koledzy dla ochrony. Dawali znać, że są ze mną, gdy tylko ktoś się wychylił z pozdrowieniami dla arbitra. Trzeba też było stawiać czoła gospodarskiej uprzejmości: panie sędzio, pyszne jajeczka dla żonki, świeżutka czerninka, pan weźmie. Dla tych działaczy z małych klubików to było na porządku dziennym. Teraz na szczęście to się zmienia. Zrobił się boom na sędziowanie, idący do zawodu już od pierwszych kroków podchodzą do swoich obowiązków profesjonalnie. Dostaję maile od ludzi, którzy widzą, że można się odnaleźć w futbolu inaczej. Nie każdy musi być Robertem Lewandowskim.
Piłkarska przeszłość przydaje się sędziemu?
W niższych ligach znajomości z boiska to kłopot. Koledzy oczekują, że im pomożesz. A ja starałem się być do bólu obiektywny. Kiedyś, żeby nie być posądzonym o sentymenty, wyrzuciłem z boiska własnego brata. On uważał, że na wyrost, przez kilka dni się do mnie nie odzywał. Poza tym na początku gubiły mnie piłkarskie nawyki – przewidując kierunek akcji, biegłem za piłką i przeszkadzałem w grze. Najtrudniejsze było jednak karanie czerwoną kartką – szukałem usprawiedliwień, bo wiedziałem, że dla piłkarza to najgorsza kara. To była moja słabość. Nawet gdy już sędziowałem w Ekstraklasie, uciekały mi niektóre faule.
Ile czasu arbiter ma na boisku na podjęcie decyzji?
Teraz bardzo pomaga komunikacja między sędziami. Zdarza się, że mój asystent widział zajście lepiej niż ja i wtedy zdaję się na jego ocenę. Ale często trzeba podejmować decyzje w ułamku sekundy. Bywa, że biegnę do miejsca, gdzie był faul, i powtarzam sobie w głowie: żółta, żółta albo czerwona, czerwona, bo wiem, że za chwilę będą tam piłkarze, zrobi się kocioł i ten obraz sytuacji, który przed chwilą miałem w głowie, zostanie wyparty przez sugestie zawodników. Kibice czasami nie rozumieją, że sędzia mógł czegoś nie widzieć. Dlatego też tak ważne w tym fachu jest coś, co nazwałbym intuicją połączoną z automatyzmem działania. Do znudzenia oglądam powtórki trudnych, niejednoznacznych do oceny sytuacji, klatka po klatce. Właśnie po to, żeby w razie wątpliwości wyświetlił mi się w głowie ten kadr z analogiczną sytuacją na boisku.
Pewność siebie to silna broń sędziego?
Na pewno. Piłkarz w ferworze walki niekiedy po prostu nie wie, czy faulował. Jeśli szybko decydujesz, to odbierasz mu wątpliwości, nie dopuszczasz do dyskusji, zamieszania. Ale żeby tak działać, nie można się spóźniać. Dlatego dziś sędziowie są atletami. Przebiegamy w czasie 90 min 10–12 km, tyle co piłkarze. Prowadzę tryb życia jak zawodowy sportowiec: dieta, szczegółowo rozpisany trening. Oprócz przygotowania fizycznego kluczowe jest przewidywanie zdarzeń na boisku. A jeśli o to chodzi, mecze w Lidze Mistrzów są łatwiejsze do sędziowania niż w Ekstraklasie.
Wydawać by się mogło, że w wielkim futbolu jest trudniej, bo gra jest dużo szybsza.
Motto UEFA adresowane do arbitrów expect unexpected, czyli spodziewaj się niespodziewanego, bardziej by się nadawało do Ekstraklasy, bo w niej często zdarza się coś, co na poziomie Ligi Mistrzów jest nie do pomyślenia: przypadkowe zagrania, niedokładne przyjęcia piłki. A jeśli akcja toczy się niezgodnie z przewidywaniami sędziego, to robi się problem, bo zanim się zorientujesz, zmienisz kierunek biegu, tracisz piłkę z pola widzenia, akcja ci ucieka. Trudność prowadzenia meczów w Europie polega na tym, że tam jest dużo szybsze tempo gry, większa dynamika i dlatego delikatne zahaczenie albo potrącenie, które w polskiej lidze nie spowodowałoby upadku, tam kończy się faulem. A linia między umiejętnym wykorzystaniem delikatnego potrącenia a symulowaniem jest bardzo cienka.
Piłkarze badają sędziego? Sprawdzają, na co mogą sobie pozwolić?
Oczywiście wiedzą, że ten sędzia jest ostrzejszy, a tamten pozwala na więcej. Ale podczas meczu i tak sondują, gdzie jest granica, np. przytrzymują rywala za koszulkę i patrzą na moją reakcję. Ja lubię rozmawiać z piłkarzami. Widzę np., że jakiś obrońca szarpie napastnika za koszulkę. Raz, drugi, trzeci. Podchodzę do niego i mówię: dlaczego to robisz, przecież widzę. A on zdziwiony, bo nie przerwałem gry. Tłumaczę, że nie przerwałem, bo tamci byli przy piłce, był przywilej korzyści. I mówię mu dalej: jeśli dam ci kartkę za takie miękkie faule, będziesz musiał pauzować w kolejnym meczu, po co ci to? No i wtedy mam piłkarza kupionego, bo on sobie zdaje sprawę, że nie jestem złym policjantem, tylko facetem, który w pierwszej kolejności dobrze im życzy, a dopiero potem pilnuje porządku na boisku.
Pański styl pracy, czyli budowanie sympatycznej atmosfery, ale też przyzwalanie na twardą grę, jest chyba dość ryzykowny? Jeden przeoczony ostry faul i już rodzi się chęć rewanżu. I z futbolu robi się rugby.
Oczywiście gdy mecz się niepotrzebnie zaostrza, trzeba poświęcić konsekwencję w ocenie, nawet odejść od swojego liberalnego stylu, na rzecz tzw. małego gwizdka. Polega on na tym, że przy błahym przewinieniu przerywasz grę, zapraszasz do siebie zawodnika, rozmawiasz z nim pół minuty, a w tym czasie trochę złej krwi udaje się upuścić. Po prostu dajesz piłkarzom do zrozumienia, że jeśli nie skupią się znów na grze, to mały gwizdek uprzykrzy im mecz.
Stara się pan być wobec piłkarzy wyrozumiały, ale oni nie zawsze to doceniają. Ten tani teatr uprawiany przez nich po gwizdku jest godny pożałowania. Tną równo z trawą, a potem zaklinają się, że faulu nie było.
Ja ich nawet rozumiem, bo nie byłem inny. Jak trzeba było, to kopałem, gryzłem, a potem udawałem niewiniątko. Nieraz to słyszałem: Panie sędzio, nie dotknąłem go nawet, przysięgam! Na dzieci! Na matkę! Zakładać się chcą: To co, panie sędzio, o piwko? Mówię im wtedy: dobra, o piwko. Ciekawe, że jeszcze do tej pory żaden mi tego piwka nie postawił.
Czego pan nie lubi u piłkarzy na boisku?
Marudzenia w stylu: Nie no, panie sędzio, znowu przeciwko nam. Kiedyś specjalizował się w tym u nas w lidze Sebastian Mila. Chociaż w jego wykonaniu to było inteligentne marudzenie. Bo świetnie zna przepisy, czepia się konkretnych decyzji i drąży. Miewałem takie mecze z jego udziałem, że biegał za mną i mi wytykał: tam błąd, tam błąd, tam błąd. Kiedyś mu się zrewanżowałem. Szukałem go na boisku i sączyłem do ucha: O Jezu, ale podałeś, nie no, Sebek, ogarnij się, grasz z zielonymi. Ale się wściekał! Od tej pory zrozumiał jednak, o co mi chodzi.
Nie znoszę też, gdy piłkarz, poirytowany decyzją, biegnie do mnie, wymachuje mi rękoma przed nosem. Porozmawiać ze mną zawsze mogą. Ale spokojnie.
Nurkowanie?
To zmora. Przez jakiś czas piłkarze się opamiętali, ale teraz symulowanie wraca. Opłaca się ryzykować: za cenę żółtej kartki można zyskać rzut karny. Trzeba tę skłonność u piłkarzy wyplenić, bo oprócz tego, że to oszustwo, które zostawia niesmak, to również szalenie trudna do sytuacji ocena z punktu widzenia sędziego. Podobnie jak ręka w polu karnym.
Co by pan jeszcze zmienił w przepisach?
Podoba mi się kierunek, czyli rozsądna liberalizacja. Piłkarze narzekali np., że rzut karny, czerwona kartka oraz pauza w następnym meczu za faul w polu karnym na zawodniku wychodzącym na czystą pozycję to zbyt surowa kara. Teraz kartka będzie uzależniona od intencji – za celowy, niesportowy faul wciąż będzie czerwień. Ale jeśli faul nastąpił w wyniku walki o piłkę, to kartki może w ogóle nie być.
A powtórki wideo? Jest pan za?
Coraz głośniej mówi się o tym, że na mundialu w Rosji weryfikacja wideo wejdzie w życie. Osobiście byłbym ostrożny. Być może przydałaby się do oceny, czy był gol czy nie. Ale za chwilę ktoś powie: dlaczego nie weryfikować decyzji dotyczących rzutów karnych? Albo przy spalonym? Tylko co, gdy sędzia się pomylił. Ustawić piłkarzy identycznie jak wcześniej, przed spalonym? Absurd.
Już pan wie, które mecze będzie sędziował we Francji?
Jeszcze nie. To zresztą ekscytująca chwila: wszyscy sędziowie siedzą przed wielkim ekranem, na którym wyświetlane są spotkania, do których ich przydzielono. Jesteśmy dumni, że znaleźliśmy się w tej elicie elit, która jedzie do Francji. Ciężko na to pracowaliśmy. Moi asystenci mają ze mną trudne życie, bo nie jestem skory do pochwał. Regułą jest, że po meczu siedzimy do 3–4 nad ranem i analizujemy spotkanie sytuacja po sytuacji. Tak trzeba, bo na gorąco te emocje jeszcze w tobie buzują. Pamiętasz, co się działo, w którym momencie popełniliśmy błąd albo nasza komunikacja zawiodła. Zawsze jest nad czym pracować. Tym bardziej że idealnego meczu jeszcze nie miałem.
rozmawiał Marcin Piątek