Ludzie i style

Marsz Mebelsena

Skąd się bierze moda na skandynawskie retro-meble

Najbardziej doświadczeni polscy handlarze sprowadzają meble głównie z Holandii i Niemiec. Najbardziej doświadczeni polscy handlarze sprowadzają meble głównie z Holandii i Niemiec. yestersen.pl
Jeszcze kilka lat temu z pewną rezerwą traktowano rodzącą się nad Wisłą modę na meble z epoki kojarzącej się u nas z „wczesnym Gierkiem”. Polacy jednak szybko stali się koneserami w tej dziedzinie.
Biurko Arne Voddera, ok. 1960 r.materiały prasowe Biurko Arne Voddera, ok. 1960 r.
Stolik Carlo Malinowy'ego na aukcji osiągnął cenę 3,8 mln dol.materiały prasowe Stolik Carlo Malinowy'ego na aukcji osiągnął cenę 3,8 mln dol.
„Jajo”, czyli fotel Egg Lounge Arne Jacobsenamateriały prasowe „Jajo”, czyli fotel Egg Lounge Arne Jacobsena
Mieszkanie z meblami współczesnymi i tymi z lat 60.Olaf Szczepaniak/East News Mieszkanie z meblami współczesnymi i tymi z lat 60.

Tę komodę niewprawne oko skojarzy z babcinym salonem – na smukłych nóżkach przysadzisty korpus z drzwiczkami i szufladkami. Są i tacy, którzy nie daliby za nią złamanego grosza, bo sam mebel pachnie PRL równie mocno, jak salon babci pachnie zupą pomidorową. Jedna z zagranicznych platform handlu przedmiotami z epoki powojennego modernizmu wycenia komodę na ponad 7 tys. dol. Nazwisko projektanta? Arne Vodder, jeden z duńskich mistrzów designu.

Vodder, podobnie jak Arne Jacobsen, Fritz Hansen, Omann Jun, Johannes Andersen, Kai Kristiansen – to meblowe marki z encyklopedii skandynawskiego wzornictwa użytkowego, znane również polskim sprzedawcom eksponatów z lat 50.–70. i – coraz lepiej – znane ich klientom. W Polsce ten rynek wciąż się rozwija, ale to rozwój błyskawiczny. Dziś komody, fotele czy regały sygnowane przez topowych powojennych projektantów można u nas kupić za kilka tysięcy, ale złotych. I tak tanio wkrótce już nie będzie.

Kiedyś biedermeier, dziś modern

– Nasza fascynacja skandynawską moderną to zjawisko, którego natężenie będzie się upodabniać do tego, co widać w Ameryce, Niemczech, Japonii czy Australii. Dla dużej części tamtejszych rynków nie wystarcza ładny przedmiot, musi mu towarzyszyć znane nazwisko. Cena ma drugorzędne znaczenie – mówi Przemysław Półchłopek, właściciel Przetworów, jednego z najstarszych w Polsce butików meblowych z lat 50.–70. Biurko sygnowane przez Voddera można u niego kupić za niespełna 3,7 tys. zł.

Takich internetowych sprzedawców jeszcze dwa, trzy lata temu w Polsce było ledwie kilku. Piotr Gruber, inny z weteranów tego biznesu nad Wisłą, wspomina, że gdy zaczynał około 2005 r., ciekawe meble można było w Polsce kupić za kilkaset złotych. Dziś wystarczy w serwisie Allegro wpisać jedno z haseł w kategorii meble: „modern”, „design”, „loft”, „vintage”, „retro”, by przekonać się, że takich handlarzy, lepszych i gorszych, jest dziś dużo więcej.

Seweryn Gilowski z Bielska-Białej przez 12 lat z powodzeniem obracał antykami – biedermeierami, ludwikami, solidnym art déco. Ale coś, co jeszcze w poprzedniej dekadzie w polskim domu mogło uchodzić za symbol wnętrzarskiej wrażliwości, teraz kojarzy się z karykaturą dworskich ambicji nowobogackich. Kilka miesięcy temu Gilowski przerzucił się na modernę. – Mało kogo interesują już ciężkie, rzeźbione szafy. Młodsi klienci chcą lekkich mebli, najlepiej z napisem „made in Denmark”. To dziś gorący towar – mówi.

Najnowszą odpowiedzią na tę modę jest Yestersen, internetowy handlowy skansen z tzw. przedmiotami vintage, zbierający w jednym miejscu katalogi mebli, ceramiki, oświetlenia czy ozdób z co najmniej 40-letnim rodowodem. Skupia on już w tej chwili kilkadziesiąt firm i indywidualnych handlarzy, którzy do tej pory byli rozsiani po portalach aukcyjnych oraz prywatnych stronach internetowych. Niech miarą jego sukcesu będzie też fakt, że po czterech miesiącach swoje mieszkania z Yestersenem urządzają nie tylko Polacy.

– Duńskie meble kupują u nas również Duńczycy. I potrafią się dziwić, że nasze ceny są czasem dwukrotnie niższe niż na Zachodzie. Ale to tylko potwierdza, jak bardzo niedowartościowanym rynkiem ciągle jesteśmy – mówi Karol Misztal, współzałożyciel serwisu, z wykształcenia ekonomista po naszym SGH i paryskim Harvard Business School.

Indywidualizm z przeszłości

Współtwórcą Yestersena, którego nazwa w pomysłowy sposób oddaje ducha nostalgii w „skandynawskojęzycznej” tonacji, jest Francuz Maxime Chanson, przedsiębiorca od 5 lat mieszkający w Polsce. Idea „vintage cabinet”, jak Chanson i Misztal określają swój projekt, narodziła się, gdy pierwszy z nich w ubiegłym roku urządzał swoje mieszkanie w Warszawie i metodą prób i błędów poszukiwał w sieci ciekawych mebli z nieodległej, powojennej przeszłości. Dziś na nich opiera się oferta Yestersena. Jak zaznacza Misztal, kupujący ma przy tym gwarancję jakości produktu, z czym wcześniej w kupowaniu na własną rękę bywało różnie. Polsko-francuska platforma to również jeden z dowodów, że Polakom zainteresowanym meblami lat 50.–70. coraz częściej już nie wystarcza, że ich komoda, regał czy biurko wygląda na skandynawskie. Ceniona jest udokumentowana historia mebla, nazwisko projektanta, rok i miejsce produkcji. Trochę jak z dziełem sztuki w domu aukcyjnym.

– Wiele przedmiotów, które do nas trafiają, to klasyczne „jednorożce”, unikaty, niemal nie do kupienia w większej serii. Choćby inspirowany nurtem space age fotel marki Ikea z 1973 r., czyli tuż sprzed wyjścia firmy poza rynek skandynawski – opowiada Misztal. – W dzisiejszych czasach, w których ludzie szukają alternatywy dla wyrobów masowej produkcji, takie meble pozwalają się wyróżniać i podkreślać indywidualizm swojego miejsca pracy czy mieszkania.

Dlaczego w tym podkreślaniu najlepiej sprawdzają się wyroby meblowe akurat epoki powojennego modernizmu? Cara Greenberg, amerykańska dziennikarka i badaczka architektury oraz designu, autorka słynnej książki „Mid-Century Modern: Furniture of the 1950s” (wydanej w 1984 r.), ten czas w światowym wzornictwie nazywa „złotą erą” pełną ponadczasowych i uniwersalnych rozwiązań, które odpowiadają potrzebom i gustom nawet po upływie kilkudziesięciu lat.

– Proste linie, geometryczne kształty i wzory, meble lekkie, również dosłownie, bo można było je łatwo przenosić, rozbudowywać i komponować zgodnie z własnymi upodobaniami – to walory niemal skrojone pod współczesne oczekiwania – mówi Greenberg. Designerski minimalizm tamtej epoki, kiedyś wychodzący naprzeciw właścicielom mniejszych powojennych domów i mieszkań, którzy częściej się przeprowadzali, doskonale koresponduje z dzisiejszym trendem, zgodnie z którym „mniej powinno znaczyć więcej”.

Bumerang rzucony przez dziadków

Jest coś jeszcze. W Polsce moda na przedmioty z lat 50.–70. nieprzypadkowo kwitnie właśnie teraz. Nieprzypadkowa jest też fascynacja nimi u pokolenia 30-latków. Dr Krystyna Łuczak-Surówka, historyk sztuki i designu, mówi o „efekcie bumerangu” rzuconego przez dziadków. – Mody wracają zwykle co drugą generację. Do rzeczy, które znamy z domu rodziców, nie mamy tak emocjonalnego stosunku, jak do tych pamiętanych z babcinego salonu. Ten sam mechanizm dawniej zadziałał po czasie z secesją, a później również z art déco – wyjaśnia dr Łuczak-Surówka.

Ten babciny salon to oczywiście pojęcie umowne – większość peerelowskiej produkcji, która do tego salonu trafiała, była wyrobem jakościowo gorszym od tego, co dziś cenimy za samą etykietę „made in Denmark”. Chodzi o ogólną estetykę, którą, co też warto pamiętać, pierwsza zrehabilitowała w Polsce Ikea. Ona też uwrażliwiła nas na design skandynawski.

Tkwi w tej modzie pewien charakterystyczny paradoks – skandynawska tekowa komoda czy fotel na smukłych nóżkach pozostają wciąż synonimem hipsterstwa i indywidualności, choć przecież tego typu wzorce powielane są dziś w masowej produkcji meblowej, od Ikei po meble Agata. Styl zwany modern, vintage czy loftowym zdobi wnętrza telenowel, reklam Lidla oraz robi za tło w folderach promocyjnych czy sesjach zdjęciowych. W Stanach Zjednoczonych wystrój mid-century modern opatrzył się w serialu „Mad Men”, w teledyskach Jacka White’a czy programie „The Daily Show”.

Może właśnie ta powszechność pchnęła miłośników designu lat 50.–70. w snobizm i pogłębiła ich biegłość w tym obszarze. Piotr Gruber, właściciel marki Interior Design, podkreśla, że to zjawisko wynika z lepszego gustu, większej świadomości, ale i zasobniejszych portfeli Polaków. Oczywiście nie zawsze wszystkie te zmienne idą w parze. Karol Misztal z Yestersena mówi, że zdarzają się klienci zdziwieni, dlaczego w 40-letniej szafce nie ma szuflad na kółkach z „cichym domykaniem”. Albo oczekujący stanu „igła”, czyli takiego, jakby mebel właśnie wyjechał z fabryki.

– To się zmienia, bo Polacy są lepiej wyedukowani, jeżdżą po świecie, widzą, co jest modne za granicą – uważa Gruber. Zdradza, że jego klientami bywają także telewizyjni celebryci i sportowcy: – W naszym kraju ciągle wyznacznikiem statusu społecznego bywa nobliwa skórzana kanapa za 20 tys. zł w nowobogackim stylu, ale z drugiej strony – coraz więcej ludzi wie, że za 5 lat będzie ona obciachem. Wydając jedną trzecią tej sumy na doskonale zachowaną, wykonaną z solidnego drewna egzotycznego sofę z 40-letnią historią, można mieć pewność, że ten mebel nie tylko wytrzyma drugie tyle, ale też nadal będzie zachwycał. Co równie istotne, już dziś taki zakup może być dobrą lokatą kapitału.

Starocie na eksport

Zagraniczne liczby działają na wyobraźnię. Szczególnie od 2005 r., gdy w domu aukcyjnym Christie’s w Nowym Jorku wylicytowano stolik zaprojektowany przez Carlo Mollino za astronomiczną cenę 3,8 mln dol. To był unikat, jedyny egzemplarz pracy włoskiego mistrza. Ale popatrzmy na wybitne dzieła masowej produkcji – np. fotel Egg Lounge, znany u nas jako „Jajo” Duńczyka Arne Jacobsena z 1957 r. poszedł za 60 tys. dol. Dla porównania, w Polsce można dostać słynne krzesła Serii 7 projektu Jacobsena – jeden ze sprzedawców oferuje je w cenie 1,2 tys. zł za sztukę. A jeszcze trzy lata temu, gdy jeden z polskich domów aukcyjnych organizował wyprzedaż mebli z lat 50.–70., cena wywoławcza komody Arne Voddera wynosiła… 500 zł.

– Tego typu meble mogą być dobrą inwestycją, pod warunkiem że kupujący wie, co kupuje – zaznacza dr Łuczak-Surówka. – Problem w tym, że wielu sprzedających nie zawsze wie, co dokładnie sprzedaje, więc potrzeba sporo wiedzy i rozeznania, by trafić rzeczy naprawdę wartościowe i rzadkie.

Najbardziej doświadczeni polscy handlarze sprowadzają meble głównie z Holandii i Niemiec, gdzie w Amsterdamie i Berlinie odbywają się największe w Europie targi vintage. Z Danii opłaca się czasem przywieźć przedmioty wymagające renowacji, bo tam na miejscu jej koszty są po prostu nieopłacalne. Ale trzeba jeszcze ubiec rywali z Australii czy Japonii, którzy, jak mówi jeden ze znawców tego biznesu, kupują w Skandynawii meble kontenerami. Dlaczego więc nasi sprzedawcy, tańsi przecież od sprzedawców we Francji, Anglii czy Danii, nie otwierają się na zagranicznych klientów? Czasem z prozaicznych powodów. – Jeśli kurier jest w stanie uszkodzić dwa fotele, które wysyłam z Łodzi do Wrocławia, to co dopiero, gdyby to był inny kraj czy nawet kontynent. Jeśli przesyłka nie dotrze do adresata w odpowiednim stanie, to ja ponoszę koszty. Więc szybko zrezygnowałem z takiego pomysłu – mówi Gruber.

Zagraniczną ekspansję rozpoczął już sklep Przetwory. – Ze swoimi cenami możemy być konkurencyjni na czołowym rynkach meblowej moderny – mówi Przemysław Półchłopek. Jego zdaniem, gdy oferta oryginalnych mebli z lat 50.–70. będzie się naturalnie kurczyć (w końcu tych mebli nie przybywa), to ceny w ciągu kilku lat jeszcze bardziej pójdą do góry. Chyba że zaleje nas fala podróbek z Chin – tam słynne powojenne komody czy fotele są produkowane, a potem sztucznie postarzane, by przypominały oryginały z epoki. Zdaniem Półchłopka Polacy są już gotowi na kupowanie prawdziwie topowych eksponatów mid-century modern. Podobnie jak do tego, by płacić za nie ceny porównywalne z tymi na zachodzie Europy czy w Stanach Zjednoczonych.

Polityka 23.2016 (3062) z dnia 31.05.2016; Ludzie i Style; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Marsz Mebelsena"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną