Ola Salwa: – Czym się pani zajmuje?
Magdalena Komar: – Projektowaniem tkanin, które można nazwać nietradycyjnymi. Ostatnio zamiast nici zastosowałam paski materiału o zróżnicowanej długości i szerokości. W efekcie jedna z tkanin wygląda jak japoński drzeworyt, inna zaś ma z jednej strony wzór przypominający kopułę katedry średniowiecznej, a z drugiej – mandalę. Zajmuję się też aplikacjami, haftami i tworzeniem trójwymiarowych materiałów. Moja praca polega przede wszystkim na manipulacji tkaninami.
Skąd surowiec do takiej pracy?
To zależy od kolekcji: czy jest jesienno-zimowa czy wiosenno-letnia. I, rzecz jasna, od mojej intuicji. Używam dużo jedwabiu, bo pięknie rozkłada się na nim światło. Chętnie sięgam po tkaniny syntetyczne – łatwo wycina się je laserem. Sporo materiałów wyjściowych znajduję w Warszawie, ale zawsze gdy jestem w Londynie, jeżdżę na Goldhawk Road, do sklepów prowadzonych przez Pakistańczyków i Hindusów. A tam nastrój jak w „Baśniach z tysiąca i jednej nocy”: pełno skarbów i wspaniała kupiecka atmosfera. W Paryżu ruszam na Marché Saint-Pierre.
Skoro pełno skarbów, to pewnie trudno wybrać tych kilka. Jak wybiera pani te materiały do późniejszej obróbki?
Siadając do pracy, rzadko mam klarowną wizję efektu końcowego. Tu musi działać intuicja – kierująca się ku tematowi, którym mam się zająć. Na przykład ostatnio zrobiłam kolekcję związaną ze zjawiskiem przezroczystości, nakładaniem i zderzaniem kolejnych warstw. Ten temat sam w sobie narzuca pewien wybór i ograniczenia. Często wyznacznikiem są dla mnie kolory. Wybieram kilka materiałów w podobnych odcieniach, żeby móc się pobawić gradientem, czyli stopniem nasycenia barwy.