Niewiele brakowało, by w poszukiwaniu soli wprowadzono rewizje uczniowskich kieszeni. A wszystko to pod hasłem dbania o zdrowie dzieci. Na pociechę możemy sobie powiedzieć, że w przeszłości wojny solne miały przebieg nieporównanie bardziej dramatyczny.
Przed wiekami tam, gdzie ludzie znajdywali sól, osiedlali się i tworzyli nowe miasta, a nawet państwa. Właściciele morskich salin czy wysychających starych słonych jezior dochodzili do wielkich bogactw. Niezłe majątki zdobywali także handlarze solą. Wszyscy oni żyli jednak w ciągłym strachu, że przyjdzie ktoś silniejszy, lepiej uzbrojony, bardziej zdeterminowany i maczugą, mieczem lub podstępem odbierze im źródło ich bogactwa.
W XVI w. – jak pisze w swojej książce „Historia naturalna i moralna jedzenia” Maguelonne Toussaint-Samat – bezlitośnie i krwawo stłumiono powstanie w Reims, Dijon i Rouen, wywołane rozszerzeniem podatku solnego. W Akwitanii z tych samych powodów wybuchła wojna domowa. Wojska królewskie walczyły z 40-tysięczną rzeszą włościan zgromadzonych w regionie Cognac. Początkowo chłopi przegnali królewskich i zdobyli pobliskie miasto Saintes, plądrując i niszcząc je doszczętnie. Niewiele później zbuntowali się mieszkańcy Bordeaux. Ci byli bardziej wyrafinowani i okrutni. Królewskiego rządcę Tristana de Monneins zabili, poćwiartowali i posolili jak, nie przymierzając, przygotowywanego do upieczenia wieprza. Potrzebny był więc ktoś równie okrutny jak buntownicy. Król wysłał konetabla Montmorency’ego, który naszpikował całą Akwitanię lasem szubienic. Montmorency odbił Bordeaux z rąk solnych buntowników, zarekwirował wszystkie kościelne dzwony, zawiesił parlament i nałożył na miasto grzywnę w wysokości 200 tys.