Kilka tygodni temu, podczas międzynarodowego turnieju w Gdańsku, Polacy pokonali kolejno: Węgry, Szwecję, Łotwę, Mołdawię, Ukrainę oraz Cypr. Awansowali do turnieju barażowego o udział w igrzyskach olimpijskich (w najbliższy weekend w Lizbonie), a jednocześnie wskoczyli do 12-zespołowej europejskiej elity i w przyszłym roku będą grać z najlepszymi: Anglią, Francją, Portugalią, Włochami. Niewykluczone, że jeden z turniejów uda się zorganizować w Polsce, co przysłużyłoby się promocji rodzimego rugby.
– To nasz największy sukces w XXI w. – nie ma wątpliwości Grzegorz Kacała, najlepszy polski rugbista w dziejach, mający za sobą obfitującą w sukcesy karierę we Francji i Walii, a obecnie wiceprezes Polskiego Związku Rugby, odpowiedzialny za sprawy sportowe.
W kwestii szans narodowej drużyny w Lizbonie (do kolejnej, ostatniej fazy olimpijskich kwalifikacji awansują 4 z 12 zespołów) wytworzył się nastrój umiarkowanego optymizmu, a ewentualny sukces jest uwarunkowany dobrym losowaniem. Trener kadry Krzysztof Folc mówi, że w pewnym sensie zarządza eksperymentem, bo połowa lipca to jest dla polskiego rugbisty okres urlopowy. Pokłada nadzieje w tym, że zawodnicy nie pokpią sprawy i zadbają o indywidualne przygotowanie. Już podczas turnieju w Gdańsku zauważył, że narodowa symbolika przypisana międzynarodowej rywalizacji spowodowała u jego graczy zdrowe odruchy, bo wychodzili na mecze skupieni oraz z poczuciem misji. – To zupełnie nowa jakość. Kiedyś wolałem, gdy graliśmy turnieje za granicą, bo w kraju chłopaków wszystko rozpraszało: dziewczyny, znajomi, dziennikarze – dodaje Krzysztof Folc.
Reprezentacja siłą
Polskiemu rugby zapewniła więc nobilitację kadra, która jeszcze do niedawna była traktowana z przymrużeniem oka.