Jeszcze ubiegłego lata nawet w rodzinnym Białymstoku znany był tylko w wąskim gronie zatwardziałych sympatyków Jagiellonii, a niedawno na gali Ekstraklasy odebrał nagrody dla najlepszego bramkarza i największego odkrycia minionej edycji rozgrywek. To był początek czerwca, a równolegle z sezonem piłkarskim niespełna 18-letni Bartek zamknął sezon szkolny – jako uprzywilejowany, objęty indywidualnym tokiem nauczania. – Bez uszczerbku w ocenach, bo jeśli chodzi o średnią, był w tym roku chyba szósty w klasie – informuje tata bramkarza Dariusz.
Następnie Bartek udał się na krótki urlop nad Bałtyk, informując za pośrednictwem taty, że jest ogólnie niedostępny, co zresztą komponuje się z powziętym rodzinnie postanowieniem, by się po ostatnich sukcesach nie odrywać od ziemi, nie pójść w żadne celebryctwo i po prostu dalej robić swoje.
Może i już by prysnął z Podlasia w większy świat, gdyby nie pewne fundamentalne obowiązki pozafutbolowe, jak np. matura, ustalone w rodzinnym gronie. Kolejne na liście priorytetów są prawo jazdy oraz biegły angielski i jeszcze drugi język obcy, żeby w razie czego na obczyźnie być niezależnym, a przede wszystkim rozumieć, co mówi trener i czym żyje szatnia.
Świat wielkiej piłki
Tata Dariusz nie kryje, że układając Bartkowi plan na życie, gdzie piłka musi od czasu do czasu ustąpić kwestiom zasadniczym, kierował się własnymi doświadczeniami. Pierwszoligowcem był epizodycznym – w drugiej połowie lat 80. rozegrał 32 spotkania w barwach Jagiellonii, a potem Siarki Tarnobrzeg – również dlatego, że wykazywał nieodporność na życiowe pokusy, do których, będąc zawodnikiem lokalnie sławnym, miał pierwszorzędny dostęp: – Uderzyła mi sodówka i nie miał kto korka odkręcić.