Wkłada wiele wysiłku, by go zmienić, bo wydaje się jej, że gdy tego dokona, wreszcie będzie szczęśliwa. Często partner odchodzi – ona cierpi, lecz dalej kocha, dalej – za bardzo.
Czy miłość między dwojgiem ludzi, najpiękniejsze uczucie na świecie, może być czymś negatywnym? Kochać za bardzo oznacza w istocie uzależnienie od drugiej osoby; taki stan nazywany jest też miłością nałogową lub obsesyjną.
Według Pii Mellody, to relacja między dwiema osobami, polegająca na wywoływaniu intensywnych obsesyjno-przymusowych przeżyć. Bliższe są one omotaniu niż zdrowej poufałości („Toksyczna miłość”, 2005 r.).
Według Elżbiety Święcickiej-Macavoy, obsesyjna miłość jest zaburzeniem emocjonalnym, polegającym na poszukiwaniu w swoich związkach elementów odrzucenia. Obłęd na punkcie wybranego polega na tym, że staje się on zbawieniem, a odrzucając partnerkę – powoduje jeszcze większe przywiązanie z jej strony („Miłosna obsesja”, 1994 r.).
Według Robin Norwood, gdy partner okazuje się obojętny lub nieprzystępny, druga strona nie umie się z nim pożegnać, a potrzeba miłości, tęsknota za nią, wreszcie – sama miłość, staje się nałogiem. Osoba kochająca za bardzo jest przyzwyczajona do cech i zachowań negatywnych partnera i czuje się z nimi lepiej („Kobiety, które kochają za bardzo”, 1992 r.).
Skąd się to bierze
Susan Forward twierdzi, że obsesyjna miłość jest jednym ze sposobów, za pomocą których próbujemy zaspokoić naturalną potrzebę kochania i bycia kochanym, tym się jednak wyróżnia, że gdy w grę zaczyna wchodzić odrzucenie, w miejsce zdrowego bólu pojawia się panika; sprawia ona, iż potrzeba przywrócenia stanu poprzedniego staje się nie do zaspokojenia („Toksyczne namiętności”, 1997 r.).
Zatem – jak widać choćby z liczby publikacji – syndrom kochania za bardzo musi być powszechnym zjawiskiem. Jego ofiary nie potrafią tworzyć szczęśliwych związków, choć niczego bardziej nie pragną.
Wszyscy badacze miłości obsesyjnej – mimo inaczej rozłożonych akcentów w definicji tego zjawiska – zgadzają się, że głównym jego motorem jest nieumiejętność nawiązania satysfakcjonującej relacji emocjonalnej z samym sobą.
Zaobserwowano, że kobiety kochające za bardzo jako dzieci były albo bardzo samotne i odizolowane od innych, albo odrzucone. W atmosferze pozbawionej poczucia bezpieczeństwa rozwinął się w nich przemożny instynkt kierowania ludźmi i sytuacjami. Im więcej doznały kiedyś cierpień, tym bardziej pragną je odtworzyć w nadziei, że wreszcie nad nimi zapanują i spełnią niezaspokojone potrzeby z dzieciństwa. Kochają za bardzo, ponieważ chcą przezwyciężyć swoje dawne lęki, zawody, cierpienia i napady bezsilnej złości, które noszą w sobie przez całe dorosłe życie.
Powodem, dla którego taka kobieta tworzy związek z mężczyzną, jest pozbycie się paraliżującego lęku przed samotnością. W dzieciństwie nie czuła się wystarczająco kochana, a zabiegając o miłość rodziców przyjmowała na siebie obowiązki nieadekwatne do jej wieku. Jej rodzice prawdopodobnie nie byli szczęśliwi i przenieśli na nią swój egzystencjalny ból. Czasem bywa jeszcze gorzej – trauma z dzieciństwa jest bardzo poważna, gdy dziewczynka była bita, molestowana seksualnie, doświadczała upokorzeń. Olbrzymi głód miłości – jak jej się wydaje – może zaspokoić jedynie związek z mężczyzną, ale tylko taki, w którym odczuje całkowite zespolenie z partnerem. Tylko wtedy ma ona pewność, że nie zostanie opuszczona. Całkowite zespolenie z partnerem oznacza rezygnację z samodzielności. Kobieta kochająca za bardzo składa tę ofiarę na ołtarzu miłości. Wymaga jej także od partnera. Ale im bardziej osoby pozostające w związku potrzebują siebie nawzajem, tym bardziej rośnie ich wzajemne uzależnienie. Uzależniona od mężczyzny kobieta staje się coraz słabsza, coraz mniej zdolna do samodzielnego życia, a przez to jej lęk przed samotnością się pogłębia.
Jak to postępuje
Partner, na którym kobiecie zależy, zazwyczaj nie zachowuje się i nie czuje się tak, jak by ona sobie tego życzyła. Więc ona zaczyna się miotać w poszukiwaniu sposobów na zmianę jego zachowania lub nastroju. Liczy, że jeżeli uda jej się zapanować nad partnerem, zdoła także zapanować nad własnymi uczuciami. Próbując przeobrażać – knuje, manipuluje, a gdy ponosi klęskę – ogarnia ją złość, zniechęcenie i depresja. Próby odmienienia innego człowieka zawsze powodują frustrację i przygnębienie, bo zwykle nie mamy wpływu na uczucia i myśli drugiej osoby; walka z góry jest przegrana.
Marzenia kobiety o tym, jak powinno być, i jej wysiłki, by do tego doprowadzić, wypaczają jej ogląd rzeczywistości. Każde rozczarowanie, klęska, zdrada są albo lekceważone, albo rozumowo odsuwane: on nie miał złych intencji.
W czasie kiedy mężczyzna zawodzi i rozczarowuje, ona coraz bardziej uzależnia się od niego, ponieważ jest coraz bardziej skupiona na nim, na jego problemach, pomyślności, a przede wszystkim na jego stosunku do niej. Powoli mężczyzna staje się jedynym źródłem wszelkiego dobra, jakie może jej dać życie. Ona starając się mu przypodobać, staje się równocześnie czujnym strażnikiem jego dobrego samopoczucia. Popadłszy w rozpacz, wywołaną – według jej opinii – zwykłymi przeciwnościami i drobnymi nieporozumieniami, zaczyna odczuwać gorącą potrzebę omówienia tego wszystkiego z partnerem. Następują długie dyskusje prowadzące donikąd. Sytuacja pogarsza się z każdym dniem. On staje się barometrem, radarem, probierzem jej uczuć. Ona dokłada starań, żeby jako para robili wrażenie szczęśliwszych, niż są w rzeczywistości. Ukrywając prawdę przed światem, ukrywa ją zarazem sama przed sobą. Niezdolna do zaakceptowania faktu, że jest on taki, jaki jest, stwierdza, że straciła kontrolę nie tylko nad nim, ale i nad sobą. Nie może przestać walczyć, robić wymówek, przypochlebiać się, błagać. Traci do siebie szacunek. Jest w końcu niezdolna do oceny swoich decyzji i oceny życia, które prowadzi.
Negacja (nie dostrzegam jego wad, mam do niego pozytywny stosunek) i panowanie (zmieniam go, pracuję nad nim) nie ulepszają związku z drugim człowiekiem. Przeciwieństwem tej postawy jest akceptacja, czyli gotowość przyjęcia rzeczywistości taką, jaka ona jest. Szczęście człowieka płynie nie z manipulowania zewnętrznymi warunkami czy ludźmi, lecz z wewnętrznego spokoju, nawet w obliczu zagrożeń i trudności. Im bardziej uzależniamy się od czegoś/kogoś, tym większe mamy poczucie winy, tym mocniej się wstydzimy, boimy i nienawidzimy siebie. Czujemy się okropnie, chcemy więc dzięki czemuś/komuś poczuć się lepiej. Nie potrafimy kochać same siebie, potrzebujemy więc mężczyzny, by nas przekonał, iż warte jesteśmy miłości. Wykorzystujemy związek tak samo, jak wykorzystujemy narkotyk: żeby uciec przed bólem.
Jak się z tego wychodzi
Kobieta, która uświadomiła sobie uzależnienie od mężczyzny, zrobiła już pierwszy krok. Potem czeka ją praca – trudna, ponieważ raz po raz dopadać ją będą wątpliwości. To, co kobieta, która kocha za bardzo, przeżywa po rozstaniu z mężczyzną, to typowe cierpienia alkoholika po odstawieniu alkoholu. Cierpi, bo spotkał się sam ze sobą, wszelkimi nieprzepracowanymi traumami, bezskutecznym poszukiwaniem sensu życia, ze swoimi smutkami i niezaspokojonymi potrzebami. I jeśli wszedł już na drogę wyzdrowienia, wie, że musi sobie z tym poradzić, bo lekarstwo, którego dotychczas używał, jest trucizną. W chwilach słabości jednak, gdy ból bywa nie do zniesienia, przypomina sobie, jak mu było dobrze, gdy alkohol krążył w żyłach, i zadaje sobie pytanie – co zyskałem odstawiając go? Przedtem miewałem przynajmniej chwile szczęścia, teraz nie mam nawet tego. I wielu znów wpada w nałóg. Tak bywa z kochającą za bardzo.
Jeśli kobieta jest wystarczająco silna, zapala jej się lampka ostrzegawcza: przypomina sobie, jaką cenę płaciła za chwile szczęścia i z jakiego powodu podjęła decyzję o rozstaniu. Aby z tej drogi do wyzdrowienia nie zejść, wraca do swojej pustki i próbuje ją zapełnić. Często wtedy pojawia się w jej życiu alkohol, bujne życie towarzyskie, a także egzotyczne podróże, przelotne romanse. I choć nie czuje się w takim stanie szczęśliwa, wierzy, że kluczem do szczęścia jest zapełnianie pustki.
Gdy widzi osoby, które sprawiają wrażenie, że beztrosko cieszą się życiem, ogarniają ją wątpliwości, czy będzie jeszcze kiedyś tak potrafiła? Jej się wydaje, że wegetuje. Ogarnia ją wtedy złość na siebie, na swoją słabość. I ta złość jest motorem. Brnie dalej.
Przy wychodzeniu z każdego nałogu, także z nałogu kochania za bardzo, najczęściej potrzebna jest pomoc. Mało która kobieta daje sobie z tym radę sama. Tej pomocy trzeba poszukać – u psychoterapeuty, w grupach wsparcia, w lekturze książek. Całą swoją energię, którą do tej pory kobieta wkładała w związek i w swojego mężczyznę, powinna skoncentrować na wyzdrowieniu. Zdrowiejąc, odzyskuje do siebie szacunek, zaczyna cieszyć się życiem. Uczy się też miłości do mężczyzny, ale takiej, która nie uzależnia, a daje satysfakcję i stymuluje do osobistego rozwoju każdego z partnerów. Wyzbywając się marzeń o wielkiej, romantycznej miłości, znajduje tę prawdziwą i dojrzałą. Ona nie zapewnia niebiańskich rozkoszy, ale za to uwalnia od piekielnych męczarni.
Artykuł pochodzi z Tomu 4. Poradnika Psychologicznego Ja My Oni: „Jak sobie radzie z emocjami”. Został opublikowany 24 lutego 2010 r.