Ojcowska troska prezydenta Seppa Blattera jest godna uznania. Dla dobra swej wielkiej piłkarskiej rodziny jeszcze raz się poświęci i wystartuje w majowych wyborach na prezydenta światowej federacji piłkarskiej FIFA. Mimo że w marcu skończy 79 lat. Mimo że na poprzednim kongresie, gdzie wybrano go przez aklamację (po tym, jak jedyny rywal Katarczyk Mohammed bin Hammam wycofał się oskarżony o korupcję), obiecał oklaskującym go delegatom, że poprzestanie na czterech kadencjach.
Na razie jedynym przeciwnikiem Blattera jest Francuz Jerome Champagne. Rocznik 1958. Urzędnik, dyplomata, który po francuskim mundialu w 1998 r. przygotował dla swojego rządu raport z tej imprezy. Wkrótce potem dołączył do FIFA. Należał do drużyny Blattera, był jego politycznym strategiem. Wyleciał nieoczekiwanie w 2010 r., gdy prezydentowi doniesiono o rosnących ambicjach podwładnego.
Dociskany przez brytyjskich dziennikarzy kandydat Champagne odparł jednak niedawno, że jeśli tylko Blatter wystartuje, to z pewnością wygra. Potem próbował nadrabiać miną, mówiąc coś w stylu „dopóki piłka w grze...”, lecz wrażenia niemocy już nie udało się zatrzeć. No, ale oficjalnie popiera go król futbolu – Pele. Tylko że Pele nie głosuje.
Na dnie
Wydawać by się mogło, że rzucić dziś wyzwanie Blatterowi to bułka z masłem, bo reputacja FIFA jeszcze nigdy nie była tak sponiewierana. Można na przykład odwołać się do demaskatorskich publikacji w brytyjskich mediach, gdzie przedstawiono dowody na korumpowanie przez szejków członków Komitetu Wykonawczego FIFA, którzy wybrali Katar na gospodarza mundialu w 2022 r. Dwaj z nich – z Nigerii i Taiti – nie dotrwali zresztą do ostatniej tury głosowania, bo ujawniono nagrania, na których targują się o cenę za swoje poparcie.