Tegoroczna zima na Spitsbergenie była łagodna. Fiordy nie zamarzły jesienią, lecz dopiero wiosną, przez co pokrywa lodowa skuwała Morze Arktyczne krócej niż jeszcze rok temu. Czuje się na własnej skórze, że z roku na rok jest cieplej. W marcu, statystycznie najzimniejszym miesiącu (z dotychczasową średnią temperaturą ok. -30 st. C), można było chodzić bez czapki. Ziemia topi się od głowy, mimo że stopy nadal marzną. Niedźwiedzie mają problem.
Powinno być tak: jesienią ciężarne niedźwiedzice wędrują po lodzie w poszukiwaniu bezpiecznych zboczy gór pokrytych grubą warstwą śniegu, w których mogą wykopać jamy. Tam spędzają zimę, rodzą zazwyczaj dwa młode i w kwietniu bardzo głodne wyruszają na poszukiwanie jedzenia, tu fok, które na lodzie się rozmnażają i wygrzewają w słońcu po czterech miesiącach nocy polarnej.
Jeśli jesienią nie ma lodu, to niedźwiedzica musi pokonać dłuższy dystans, żeby znaleźć bezpieczne zbocze na lądzie. A jeśli wiosną tego lodu też nie ma tyle co zwykle, znowu zmuszona jest wędrować w poszukiwaniu jedzenia, tym razem w towarzystwie wiecznie głodnego potomstwa. A na to nawet największemu lądowemu i mięsożernemu ssakowi na Ziemi czasem może nie starczyć sił.