Od kilku tygodni w Krakowie obowiązuje stan wyjątkowy na linii zarząd Wisły–radykalni kibice. Zaczęło się od odpalenia zakazanych prawem rac na derbach z Cracovią. W efekcie podczas następnego meczu (z Ruchem Chorzów) zajmowana przez ultrasów trybuna za bramką została zamknięta, a na dodatek klub nie zezwolił im na oglądanie meczu z innych miejsc. Kibolska zemsta była osobliwa: wystrzelone spoza stadionu race wylądowały na murawie i trybunach; mecz trzeba było na kilka minut przerwać.
Cała akcja działa się pod nosem policji, która dostała informację, że coś się szykuje. Ponad 400 kibiców stłoczyło się w ogródku przyległej do stadionu restauracji U Wiślaków, a mundurowi stali na zewnątrz. Na nic zdało się zapobiegliwe skierowanie na ogródek dodatkowych kamer, gdyż kibice odpalili race, zasnuwając okolicę dymem. Następnie strzelali żarzącymi się pociskami prosto na stadion.
Kierujący policyjną akcją nie zdecydował się na interwencję. Nie widział podstaw. Odpalanie rac poza stadionem jest dozwolone. Tak samo jak posiadanie miotaczy. Strzelanie na stadion już dozwolone nie jest – narażono zdrowie postronnych ludzi. Tylko że restauracja to teren prywatny, a policjanci nie mieli nakazu. Do tego doszła obawa, że interwencja rozsierdzi kibiców i dojdzie do regularnej bitwy, bo w środku znajdowały się bojówki Wisły.
– Było naprawdę niebezpiecznie, w stronę policjantów leciały kufle piwa – obrazuje grozę sytuacji nadkomisarz Katarzyna Cisło z zespołu prasowego tamtejszej policji. Skończyło się na wylegitymowaniu kilkunastu osób oraz zatrzymaniu jednego z szefów stowarzyszenia kibiców Wisły pod zarzutem utrudniania pracy funkcjonariuszom. Ubrani w klubowe barwy chuligani, rozchodząc się, śmiali się policjantom w twarz.
Sukcesy i wpadki
Bezczelność – także prawdziwych bandytów w klubowych szalikach – świetnie zna jeden z krakowskich oficerów, pracujący w specjalnej sekcji (28 osób) komendy wojewódzkiej, zajmującej się rozpoznaniem środowiska kibicowskiego.