Wiceprezydent Żor Wojciech Kałuża (34 lata, od siedmiu lat na stanowisku) w piątek, w sierpniu ubiegłego roku, zdjął krawat. Powód prozaiczny: upał, cisnący kołnierzyk i tyle. Mimo to, kiedy sekretarka pani Ola zapytała, co się stało, przypomniała mu się praca w stołecznej bankowości. A konkretnie casual friday, czyli luźny piątek, kiedy razem z kolegami mogli wyskoczyć z garniturów, założyć dżinsy i kolorowe koszule. Oprócz pani Oli w gabinecie było kilka osób z urzędu i tym Kałuża tłumaczy, że jego słowa: „A, taki mam casual friday”, poszły dalej.
Równo tydzień później w drodze do gabinetu minęło go kilku urzędników bez krawatów. Mrugali porozumiewawczo, a jeden szepnął, że w jego pokoju wszyscy, tak jak wiceprezydent, mają casual friday. A potem, jak mówi wiceprezydent Kałuża, wydarzenia wymknęły się spod kontroli. Luźne piątki objęły całe wydziały magistratu i przeskoczyły na inne podległe mu urzędy: urzędniczki zrezygnowały z szarości na rzecz soczystych zieleni zestawionych z żółciami, urzędnicy szukali w modnym żorskim butiku „U Josepha” koszul w paseczki w kolorze fuksji (kiedyś Kałuża miał podobną), trzecie piętro biegało na drugie, żeby zobaczyć, jak X. wygląda w sztruksowej mini. Kałuża nie miał wyjścia: w każdy piątek, mimo że ręka sama szła do wiązania krawata, przychodził bez.
Reniferki i kalendarzyki
Młodym się spodobało. Bo to było jakby coś szerszego. Z przyjaźnią do petenta i z osobowością. Taki trend, że teraz urzędy starają się obsługiwać po ludzku. Bo choć mniej więcej w 2007 r. w badaniach liczba tych, którzy skarżą się na urzędy, zrównała się z liczbą tych, którzy je chwalą – to walka jeszcze trwa. Z roku na rok – o czym wiadomo z rozlicznych ewaluacji, prowadzonych za pieniądze unijne oraz ze specjalnego raportu Kancelarii Prezydenta i MSWiA – wśród klienteli urzędów przybywa bowiem pesymistów, którzy twierdzą, że urzędnicy będą pracować coraz gorzej.