Sport jest po to, żeby inspirować. A nic nie inspiruje tak jak człowiek, który podniósł się po wielkiej traumie. I jeszcze z tego żartuje. Bo chowanie komuś protez przed treningiem w naszej kadrze to już dowcip słaby i z brodą. – Przyznaję, że dystans do życia naszych sportowców kogoś nieprzywykłego do kontaktów z niepełnosprawnymi może porazić – śmieje się wiceprezes Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego Robert Szaj.
Ekipa naszych dziewięciu zawodników od 7 marca startuje na paraolimpiadzie w Soczi. Na igrzyskach wystąpi 45 reprezentacji narodowych, czyli 700 zawodników rywalizujących w pięciu sportach: narciarstwo alpejskie, biegowe, biathlon, hokej i carling. Dlaczego naszych jest tak mało? Czy nie mamy dość talentów? – Przyczyna jest jedna i ta sama. Pieniądze – mówi wiceprezes Szaj. – Ostatnich dwóch ministrów, zwłaszcza ministra Mucha, złymi decyzjami administracyjnymi odebrało nam sporą część funduszy.
Sport paraolimpijski finansuje się dość chałupniczo. Z rent, fuch klepanych po treningach, czasem jakimś odszkodowaniem. Mimo to są ludzie, którzy chcą poświęcać mu sześć z siedmiu dni tygodnia. W zasadzie proszą o jedno – żeby traktować ich tak samo. W tym roku w Soczi to nie bardzo wyszło, bo nawet geopolityka stanęła im na przeszkodzie. Władimir Putin rozpoczął krymską awanturę zaraz, gdy zamknął olimpiadę. Zaczęły się pytania do naszych: „A dlaczego wy tam jedziecie, skoro Rosja taka zła?”. Jakby tego było mało, rosyjski prezydent uświetnił swoją obecnością ceremonię otwarcia i już nawet nie mogą być pewni, czy ich wysiłek był politycznie poprawny.
– A przecież sport ma pomagać ludziom, których los postawił na życiowym zakręcie – dodaje Robert Szaj.