Brytyjska reklama telewizyjna Lego z lat 80. przedstawiała ułożoną z klocków mysz, którą dopadł kot. Gryzoń, by mu się wymknąć, przemienił się w psa, a wtedy kot przekształcił się w zionącego ogniem smoka, na co pies przeistoczył się w straż pożarną... Łatwo w tym odczytać pochwałę wyobraźni oraz nieskończonych możliwości klocków Lego, ale można też pokusić się o stwierdzenie, że to metafora zabawy w kotka i myszkę, którą ze swoimi klientami toczy każde komercyjne przedsiębiorstwo. Różnica polega na tym, że Lego to kot, który sprzedaje myszom części do konstrukcji pułapek.
Wymyślić koło od nowa
Choć charakterystyczna cegiełka powstała w 1958 r., historia Lego zaczęła się 42 lata wcześniej, kiedy młody stolarz Ole Kirk Christiansen otworzył swój warsztat w jutlandzkim miasteczku Billund. Produkował sprzęty domowe, specjalizował się w drabinach i deskach do prasowania, a że dbał o jakość i ceny miał przyzwoite, interes kwitł. Gdy na początku lat 30. do Europy dotarły echa Wielkiej Depresji, popyt na towary Christiansena gwałtownie spadł, więc rzemieślnik zaczął produkować drewniane zabawki, świnki-skarbonki i modele samochodów, licząc na to, że drobiazgi łatwiej znajdą rynek zbytu. Przed bankructwem uchroniła go jednak dopiero pożyczka krewnych, którzy postawili warunek: stolarz ma porzucić produkcję zabawek na rzecz czegoś poważniejszego. Ole obiecał, lecz nie dotrzymał słowa. Całe szczęście.
Zaczął od yo-yo, bo moda na szpulkę figlującą na sznurku dotarła właśnie z Ameryki na Stary Kontynent. Jak to jednak z modami bywa, ta również szybko przeminęła i Duńczyk został z tysiącami zupełnie bezużytecznych krążków zalegających w magazynie. To nauczyło go kreatywności – yo-yo skończyły jako koła drewnianej ciężarówki, która stała się lokalnym przebojem.