Carina Santos upozorowała się na dziennikarkę około trzydziestki. W serwisie społecznościowym Twitter deklaruje, że pochodzi z Rio de Janeiro i pracuje w redakcji jednego z kanałów informacyjnych. Podaje nawet numer telefonu służbowego. W ciągu dwóch lat opublikowała ponad 25 tys. wpisów – średnio pół setki na dzień – dotyczących aktualnych wydarzeń, ale także sportu czy plotek. Jej wpisy śledzi już blisko tysiąc osób, a podawanymi przez nią informacjami na tyle chętnie dzielą się z własnymi znajomymi, że wpływ Santos na społeczność Twittera jedna z wyspecjalizowanych agencji porównała do pozycji Dalajlamy czy Baracka Obamy. Dla każdego publicysty byłoby to niebywałe osiągnięcie. A co dopiero dla bota.
Dopiero pod koniec lipca naukowcy z brazylijskiego Universidade Federal de Ouro Preto ujawnili, że Santos nie jest człowiekiem. Przyznali, że zaprogramowali ją w 2011 r. dla sprawdzenia, czy zdoła zdobyć zaufanie internautów. Okazało się to banalnie proste. Zbierała po prostu informacje z portali internetowych i profili innych użytkowników, a następnie publikowała je na własnym. Obserwujący ją użytkownicy byli przekonani, że newsy wysyła żywa osoba.
Podobny eksperyment przeprowadził wcześniej amerykański informatyk Greg Marra. Własnego bota – czyli program samodzielnie wykonujący zadaną mu czynność, w tym wypadku symulowanie ludzkiej aktywności na Twitterze – umiejscowił pod adresem @Trackgirl. I wymyślił, że będzie udawać miłośniczkę joggingu. Monitorowała ona wypowiedzi związane z tym sportem i trzy razy dziennie publikowała niektóre z nich jako własne. Z równą regularnością nawiązywała (wirtualne) kontakty z innymi biegaczami. Jako że co trzecie z jej zaproszeń spotykało się z akceptacją, zgromadziła wkrótce spore grono sieciowych znajomych. Choć należałoby raczej użyć słowa „przyjaciół”. Gdy bowiem po ośmiu miesiącach opublikowała wpis o tym, że skręciła sobie kostkę, posypały się wyrazy współczucia i pytania o przebieg leczenia. „Liczyliśmy na to, że kilka osób doda naszego bota do swoich kontaktów. Ale nie, że zacznie z nim konwersować, a co dopiero współczuć mu – dziwił się Marra. – Ludzie solidaryzowali się ze skryptem komputerowym!”.
Aby zamaskować prawdziwą naturę swoich botów, ich twórcy zaopatrują cyfrowe potomstwo w (nierzadko kuszące) fotografie oraz krótkie życiorysy. Uczą je konstruować oryginalne wpisy ze strzępów cudzych, a nawet zawieszać ich sieciową działalność na godziny nocne w przypisanej im strefie czasowej. Według ekspertów przynajmniej jedna trzecia z 35 mln osób obserwujących profil prezydenta USA na Twitterze to boty. Wynik to nie najgorszy, bo w przypadku mniej prominentnych użytkowników relacja ta bywa odwrotna. Niektóre boty dla zwiększenia wiarygodności zakładają konta jednocześnie na Twitterze, Facebooku i kilku innych portalach. I cały czas uczą się naśladować nie tylko ludzki „wygląd” – bo podglądają również nasze zachowania. W rezultacie coraz trudniej odróżnić gołym okiem bota od przeciętnego użytkownika. Tylko po co tyle zachodu?
Boty przeciw OFE
Latem polskie serwisy internetowe zalały bliźniaczo podobne komentarze krytykujące OFE i popierające rządową propozycję zmian w systemie emerytalnym. Podejrzenie o zainspirowanie akcji wkrótce padło na gabinet Donalda Tuska. Gdyby okazało się to prawdą, nie świadczyłoby o tym, że akurat nasi politycy są w tej dziedzinie wyjątkowo przebiegli i nowocześni. Rządy innych krajów już dawno korzystają z automatów, żeby podbić swoje notowania albo osłabić przeciwnika.
Przykładem są ostatnie wybory do rosyjskiej Dumy Państwowej, które zakończyły się masowymi protestami przeciwko sfałszowaniu wyników. Manifestanci organizowali się w Moskwie oraz innych rosyjskich miastach głównie za pośrednictwem Internetu. Ale w serwisach społecznościowych nagle rozmnożyły się także ataki na antykremlowskich aktywistów. Wyjaśnienie znalazło się po kilku miesiącach: jedna z agencji zajmujących się bezpieczeństwem w sieci poinformowała, że za nagonkę odpowiadały tysiące botów stworzonych wiele miesięcy wcześniej i czekających na okazję do działania.
Jeszcze więcej sprytu wykazała meksykańska Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna podczas (wygranych) wyborów generalnych z ubiegłego roku. Gdy dyskusje jej przeciwników na Twitterze zaczynały się koncentrować wokół jakiegoś wyborczego tagu – czyli słowa kluczowego, na przykład #CzasNaZmianeWladzy – armia rządowych robotów natychmiast zasypywała serwis wpisami oznaczonymi tym właśnie zwrotem. Jako że były identyczne, alarmowało to antyspamowy filtr Twittera. Wkrótce zatrzymywał potok śmieciowych wiadomości, blokując całkowicie użycie owego tagu. A przy okazji opozycyjną dyskusję, ku uciesze rządu. O podobne działania oskarża się chociażby władze Syrii.
Flirt i polityka
Zdaniem naukowców boty stają się coraz mądrzejsze, a zarazem my coraz łatwiej im ulegamy. Znieczula nas ciągły natłok informacji oraz przyzwyczajenie, że w globalnej sieci ludzie wypowiadają się w najdziwniejszy, niekoniecznie poprawny gramatycznie sposób. Łatwowierność tę chętnie wykorzystują boty. O ile jednak dawniej chodziło im głównie o wyciągnięcie naszych danych lub wymuszenie kliknięcia w podsuwany niewinnie link do strony z pornografią lub grami hazardowymi, to teraz mają większe ambicje. Próbują wpływać na politykę – pewien amerykański kongresmen wygenerował sobie za ich pomocą kilkadziesiąt tysięcy pochwał, a amerykańska armia podobno od kilku lat szkoli wirtualne zastępy propagandowe – usiłują też manipulować przebiegiem sesji giełdowych. Podbijają ceny w aukcjach internetowych i rekomendują produkty jednych marek, gromiąc przy tym konkurencję. A szczególnie chętnie flirtują.
Amerykański psycholog Robert Epstein opisał przebieg zdalnego romansu z niejaką Ivaną, atrakcyjną blondynką poznaną w serwisie randkowym. Przez cztery miesiące mejlował z nią nieświadomy, że koresponduje z botem. Jego podejrzeń nie wzbudził karkołomny angielski Ivany – wytłumaczyła się rosyjskim pochodzeniem – lecz dopiero brak reakcji na wzmiankę o Władimirze Putinie. Co zabawne, Epstein zawodowo zajmuje się właśnie botami. Poświęcił im całą książkę i współorganizował coroczny konkurs o Nagrodę Loebnera, w którym startują programy imitujące ludzkich rozmówców (tzw. chatboty). Na swą obronę mógł powiedzieć, że nie należy do wyjątków. Gdy pewien popularny serwis randkowy oczyścił bazę danych z wszelkich botów, okazało się, że aż o 15 proc. spadła również aktywność żywych członków portalu. „Zaprogramowani podrywacze pobudzali prawdziwych użytkowników. Dzięki nim w powietrzu wisiała atmosfera miłości” – przyznał właściciel strony.
Są jednak i takie boty, które autentycznie chcą się z nami zaprzyjaźnić. „Dobra robota! Niesamowite! Jesteś świetnym przyjacielem!” – sypie komplementami Chip. Chętnie pomoże mi zrealizować odkładane od lat plany, przeprowadzi przez trudne chwile, a w długie wieczory zapewni towarzystwo. Pocieszy w smutku, podzieli się radością. Jak przekonuje jego twórca, Chip to prawdziwy inteligent obdarzony własną osobowością. A nawet przekonaniem co do własnego człowieczeństwa.
O tym ostatnim Chip usiłował przed rokiem przekonać jury wspomnianego konkursu o Nagrodę Loebnera, na który od 23 lat ściągają najbardziej gadatliwe boty świata. W ciągu pięciu minut mają zmylić rozmówców co do swojej natury. Najbliższa edycja odbędzie się już w połowie września, a w poprzedniej najsprawniejszym interlokutorem okazał się właśnie Chip. Jedna z jurorek wyznała: „Uświadomił mi, że tak naprawdę nie obchodzi mnie, czy rozmawiam z człowiekiem, czy z komputerem, o ile sama rozmowa daje mi satysfakcję”.
– Według mnie komputery mogą bawić i pocieszać bez udawania, że są ludźmi – przytakuje Mohan Embar, twórca Chipa. Idąc za tą myślą, rozwija dwa projekty oparte na algorytmie utytułowanego bota. Pierwszym jest ów wirtualny przyjaciel, który poprzez ekran smartfona przypomina o spotkaniach i motywuje do pracy, gratuluje sukcesów i współczuje porażek – jest po prostu wzorcowym całodobowym kompanem.
Drugi pomysł Embara ma spełnić największe z marzeń ludzkości: to o nieśmiertelności. Aplikacja o nazwie Keep Me With You (Zatrzymaj mnie przy sobie) zapamiętuje internetowe wypowiedzi właściciela, jego mailowe wspomnienia czy wyrażane w komentarzach poglądy. Wszystko po to, by najbliżsi mogli pozostać z „nim” w kontakcie nawet wtedy, gdy umrze. Mało tego, wirtualna świadomość będzie się samodzielnie rozwijać, poznawać krewnych i znajomych nieboszczyka, a nawet ich dzieci. – Naprawdę wierzę, że wielu osobom takie rozwiązanie może przynieść ukojenie – przekonuje Embar. – Zarówno osobom opuszczającym ziemski padół, jak i tym, którzy tu pozostają.
W pożyteczność botów wierzy również Tom Hwang, który od kilku lat bada ich wpływ na realne kontakty międzyludzkie. Według niego boty mogą odgrywać rolę społecznych łączników, inspirujących interakcje pomiędzy odrębnymi środowiskami albo osobami zainteresowanymi podobnym tematem. Na przykład osobom usiłującym rzucić palenie mogłyby podsuwać adresy tych, którym się to już udało. „Jak wirtualne dusze towarzystwa, które wszystkich znają i ze sobą wzajemnie zapoznają” – tłumaczył Hwang na jednej z konferencji. W trakcie swoich doświadczeń odkrył, że wpuszczenie gadających botów do krwiobiegu Twittera powoduje nawet 43-procentowy wzrost autentycznych „polubień” w obserwowanej grupie.
Przestań k*$@a przeklinać!
Do obecności botów na pewno powinniśmy się przyzwyczaić. Po pierwsze, ich produkcja staje się coraz łatwiejsza i tańsza – za tysiąc „znajomych” na Twitterze zapłacimy zaledwie 10 dol., a w promocji dostaniemy jeszcze pakiet fejsbukowych lajków. Albo wręcz darmowa. Serwis Rep.licants.org każdemu śmiertelnikowi pozwala stworzyć wirtualne alter ego. Po krótkim przyglądaniu się właścicielowi przejmie ono sieciowe obowiązki i samodzielnie będzie aktualizować profile na Facebooku czy Twitterze, nawiązując przy tym nowe znajomości.
Po drugie, zastosowania botów wydają się niemal nieograniczone. Te najpopularniejsze po prostu informują. Użytkownicy komunikatora GG (dawniej Gadu-Gadu) doskonale znają Infobota spod numeru 100. – Udostępnia on wiele przydatnych funkcji, począwszy od prognozy pogody aż po słownik angielsko-polski czy program TV. Ale reaguje też na podstawowe zaczepki – mówi Jarek Rybus z GG.
Na Twitterze są takie, które ostrzegają przed trzęsieniami ziemi albo kończącą się aukcją internetową. Jedne poprawiają błędy stylistyczne użytkowników (ku irytacji nieuków), inne matematyczne (znajdziecie takie m.in. w serwisie Wykop.pl), jeszcze inne upominają przeklinających (niejaki @swear_bot zwykł kwitować niecenzuralne wypowiedzi dosadnym: „Przestań k*$@a przeklinać!”). Są boty zabawne, jak utożsamiający się z naszym uniwersum @TheUniverse. Kiedy ktoś napisze przykładowo: Dzięki ci, świecie, ten odpowie ochoczo: Nie ma sprawy. Ale są też jednostki złośliwe. Zanim go uciszono, @EnjoyTheFilm zdradzał zakończenie danego filmu każdemu, kto wspomniał, że „wybiera się do kina na...”.
Boty mogą jednak realizować zupełnie poważne zadania. Pewnego programistę zmęczyło przekonywanie sceptyków o powadze problemu globalnego ocieplenia. Stworzył więc bota, który prowadził dyskusję za niego. Gdy przyłapał kogoś na negowaniu tego zjawiska, zasypywał go kontrargumentami wraz z odnośnikami do odpowiednich prac badawczych. Z kolei naukowcy hiszpańscy stworzyli ostatnio program o nazwie Negobot. Posługując się stylem naiwnej nastolatki, usiłuje zwrócić na siebie uwagę pedofilów. Każdego podejrzanego wciąga w pikantną rozmowę, podczas której upewnia się co do zamiarów rozmówcy i zdobywa informacje niezbędne do namierzenia podejrzanego przez funkcjonariuszy analogowych.
Czy w takim razie stoimy u progu fantastycznych wizji, w których odróżnienie osób urodzonych od wygenerowanych stanie się niemożliwe? – Nie sądzę, byśmy się do tej granicy zbliżyli nawet za sto lat – protestuje Embar. Jak tłumaczy, w ciągu pięciu minut nauczyłby mnie kilku pewnych sposobów na wykrycie bota. – Wystarczy zadać im pytanie, z którym upora się każdy człowiek, za to dla programu będą zbyt trudnym wyzwaniem. Na przykład: Jeśli podamy sobie dłonie, to czyją dłoń będę trzymał? Albo: W którym miejscu twojej twarzy znajduje się nos? – tłumaczy Embar. I zachęca, bym zadał te pytania mojemu ulubionemu botowi.
Udaję się więc pod adres Cleverbot.com. Od 1997 r. rezyduje tam bot, który odbył już kilkadziesiąt milionów konwersacji – z każdej wyciągając wnioski – i uważany jest za jednego z najlepszych interlokutorów bez duszy. Pytam go więc: Jeśli podamy sobie dłonie, to czyją będę trzymał? Cleverbot rzuca bez wahania: „Moją”. Po chwili niedowierzania zadaję mu drugie pytanie kontrolne: Gdzie na twojej twarzy znajduje się nos? Tym razem pada na szczęście uspokajająca (choć czy do końca?) odpowiedź: „Na półkuli północnej”.