(ang. Brexit, od British ‘brytyjski’ i exit ‘wyjście’) – proces opuszczania przez Wielką Brytanię struktur Unii Europejskiej, zapoczątkowany referendum z czerwca 2016 roku
W styczniu 2013 premier i przywódca Partii Konserwatywnej David Cameron zapowiedział referendum ws. członkostwa Wielkiej Brytanii w UE. Liczył, że przewagę będą mieli zwolennicy pozostania we Wspólnocie, co pozwoli mu uporać się z wewnętrzną opozycją w partii. Wynik referendum zaskoczył obóz Camerona.
Premierzy Wielkiej Brytanii: David Cameron, Theresa May, Boris Johnson. Szef Rady Europejskiej: Donald Tusk. Szef Komisji Europejskiej: Jean-Claude Juncker. Liderzy UE: niemiecka kanclerz Angela Merkel i prezydent Francji Emmanuel Macron
Podstawą jest artykuł 50 traktatu o UE, który zakłada, że „każde państwo członkowskie może, zgodnie ze swoimi wymogami konstytucyjnymi, podjąć decyzję o wystąpieniu z Unii”. Od momentu, kiedy Wielka Brytania oficjalnie poinformowała Wspólnotę, że chce rozwodu, negocjatorzy z obu stron mieli formalnie dwa lata na porozumienie się ws. umowy określającej warunki wyjścia. W razie braku zgody czas ten może zostać wydłużony, z czym mamy cały czas do czynienia w sprawie brexitu.
Trudno je przewidzieć, nie było wcześniej takiej sytuacji. Pojawiło się wiele raportów, w tym opisujące skutki braku porozumienia i tzw. twardego brexitu. Pisano m.in. o tym, że Wielką Brytanię mogłoby wtedy czekać czasowe racjonowanie żywności, braki w dostawach paliwa i ogromne korki na granicach z Unią Europejską. Wielu ekspertów ostrzega, że bez względu na rodzaj bexitu, odbije się on niekorzystnie na gospodarce Wielkiej Brytanii, spadną jej obroty handlowe z państwami UE.
Czołowi brytyjscy politycy od kilku lat zapewniają, że obywatele krajów UE, którzy żyją już na Wyspach, zachowają swoje prawa. Sytuacja na pewno będzie mniej korzystna dla tych, którzy dopiero zamierzają wyjechać i osiąść w Wielkiej Brytanii. Choćby dlatego, że kraj ten wypadnie z unijnej strefy swobodnego przepływu osób, mogą pojawić się dodatkowe wymogi dla przyjezdnych.
Brytyjczycy nigdy nie czuli się blisko związani z Europą. Ale postawieni przed wyborem w referendum – bez względu na jego wynik – mentalnie jeszcze dalej od niej odpłynęli.
„Gdyby debatę dotyczącą Brexitu prowadzono z pomocą kotów, poziom dyskusji znacznie by się podniósł” – podnoszą internauci.
Referendum w sprawie pozostania Wielkiej Brytanii w UE lub opuszczenia wspólnoty odbędzie się 23 czerwca.
We wszystkich referendach tylko ułamek europejskiego elektoratu decyduje w sprawach całej Europy. Rządzi mniejszość, rządzą populiści.
Jeszcze przed rokiem wyjście Brytyjczyków z Unii wydawało się mało prawdopodobne, dziś Brexit jest całkiem możliwy. W Polsce, do czasu zwycięstwa PiS, taki pomysł wydawał się skrajnie absurdalny. A teraz, krok po kroku, dokonuje się cichy mentalny i faktyczny Polexit. Z fatalnym skutkiem.
Grecja, Dania, teraz Holandia, niedługo Węgry i Wielka Brytania – przez Europę przetacza się festiwal referendów, które zagrażają demokracji.
Spór Borisa Johnsona i Davida Camerona o Unię Europejską to jednocześnie starcie ekscentryzmu i pragmatyzmu – dwóch cech, na których opiera się brytyjskość.
News rozdęty przez „The Sun”, tabloid medialnego lwa Ruperta Murdocha, pokazuje, że w walce przed czerwcowym referendum dozwolone będą wszelkie chwyty.
Brytyjski premier stąpa po kruchym lodzie. Musi przywieźć porozumienie, bo powrót z pustymi rękami przekreśla go jako lidera.
W czwartek rozpoczyna się szczyt przywódców UE. Czy uda się wypracować kompromis między brytyjskimi żądaniami reform a warunkiem niezmieniania unijnych traktatów, postawionym przez pozostałe kraje Unii?
W tym tygodniu batalia o brytyjskie członkostwo w Unii Europejskiej wejdzie w fazę krytyczną. Gdyby decydowały liczby, nie byłoby dylematu. Ale są jeszcze emocje.
Kampania wyborcza w Wielkiej Brytanii była zdominowana liczeniem, czy pozostanie w UE się opłaca czy nie.