U wielu miłośników malarstwa fascynacja kończy się tam, gdzie zaczyna się abstrakcja geometryczna. Malowanie prostych linii czy geometrycznych figur często uchodzi za niezrozumiałą, ekscentryczną zabawę formą, pozbawioną emocji i związku z życiem. A przecież Jerzy Nowosielski swoje abstrakcyjne koła uważał za emanację aniołów, a kolekcjoner Gerhard Jürgen Blum-Kwiatkowski z pasją przekonywał, że nie istnieje bardziej doskonała forma obrazowania. Malarstwo Andrzeja Gieragi stwarza idealną okazję, by nad tymi skrajnymi opiniami podumać. Tym bardziej że mamy do czynienia z artystą nietuzinkowym, jednym z ostatnich przedstawicieli powojennej potęgi tego nurtu w Polsce (by przypomnieć choćby Henryka Stażewskiego, Wojciecha Fangora, Jana Berdyszaka czy Jerzego Kałuckiego).
Andrzej Gieraga, Chromaty, MIA Art Gallery, Wrocław, do 18 października