Artysta faktycznie świetnie radził sobie z malarstwem. Podobnie jak inni polscy mistrzowie pędzla urodzeni w latach 20. i 30. XX w., by z wielu wspomnieć choćby tylko Tadeusza Dominika, Jana Dziędziorę, Jacka Sienickiego, Jerzego Nowosielskiego czy Teresę Pągowską. Niektórzy odeszli, inni – mimo dziewięćdziesiątki na karku, nadal pracują. Fantastyczne pokolenie mistrzów koloru, kompozycji, faktury. A z czym sobie nie radzili? Z reguły z dbaniem o należne im miejsce w świecie sztuki. Skoncentrowani na tworzeniu, nie potrafili zabiegać o wystawy i wydawnictwa, często unikali sprzedawania własnych dzieł. I dlatego też wszelkie próby przywracania ich pamięci należy dziś traktować z uwagą i szacunkiem. Także tę niedużą (29 prac), ale bardzo ciekawą i reprezentatywną, bo obejmującą ponad 40 lat, ekspozycję. Maria Poprzęcka napisała, że Sempoliński zawsze pozostawał „wierny suwerennej krainie sztuki”. To najlepsza recenzja. Sempoliński poszukiwał, na przestrzeni lat zmieniał tematy i podejście do nich. Początkowo bliższy malarstwu figuratywnemu, później abstrakcji alegorycznej, a w końcu abstrakcji czystej. Ale z każdej obecnej na wystawie pracy przebija jedno: bezwarunkowe zanurzenie w malarstwie w jego najczystszej postaci, wypływającej wyłącznie z głębi duszy, a nigdy z koniunkturalnych wyborów.
Jacek Sempoliński, Z malarstwem sobie poradzę, Galeria aTAK, Warszawa, do 31 lipca