Z teoretycznego punktu widzenia Kōji Kamoji nie ma racji bytu w polskiej sztuce. Nie dość że przesiąknięty perspektywą kultury Japonii, to dodatkowo osadzony gdzieś w czasie przeszłym, w którym nie było internetu, nikomu się nie spieszyło, a zaduma była powodem do dumy, a nie do wstydu. Może dlatego nikt dotychczas nie odważył się zorganizować artyście w Polsce wystawy retrospektywnej, co już samo w sobie jest poważnym grzechem. Bo możemy go nie rozumieć, możemy z bezradnością stawać naprzeciwko jego prac, ale nie możemy odmówić mu jednego: wzbogaca widzenie świata o pierwiastek, którego daremnie szukać u innych rodzimych twórców. W kategoriach sztuki Zachodu można oczywiście przypisywać go do minimalizmu czy zredukowanej abstrakcji geometrycznej. Ale każda taka klasyfikacja pozostanie niepełna. Bo jest to sztuka kontemplacji, wyciszenia, skupienia, poszukiwania absolutu. „Rysowanie to wyrzucanie niepotrzebnych elementów” – napisał Kamoji przy jednej z prac. I twórca wyrzuca, redukuje, pozostawia tylko to, co najistotniejsze, co pozwala się skupić na istocie, bez rozpraszania. W galopadzie myśli, obrazów i pomysłów dzisiejszego świata Kamoji jest niewzruszony, zaprasza do medytacji. Warto spróbować.
Kōji Kamoji, Cisza i wola życia, Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa, do 19 sierpnia