W tej rodzinie mężczyźni malowali. Z różnym zresztą skutkiem, bo Juliusz był wybitnym batalistą, jego syn Wojciech – niezłym, ale wnuk Jerzy już kiepskim. Zaś o Karolu i Leonie pamiętają tylko historycy sztuki. Kobiety z kolei pisały. I to nie najgorzej, by przypomnieć, że mowa o Zofii Kossak, Magdalenie Samozwaniec i Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Ich tomiki pokazano na wystawie, choć oczywiście dominują obrazy. Ponad dwieście, w większości poświęconych koniom w ich różnych rolach. Są więc bitwy i potyczki, pogonie, polowania, popasy. Cwałują grenadierzy i husarze, kłusują ułani. Jest tu sporo dobrego malarstwa historycznego i nieco epigońskiego. Istotny kawałek polskiego romantycznego mitu jeźdźca, do którego utrwalenia Kossakowie się zresztą walnie przyczynili. I dobrze, bo być może wraz z obecnym dorzynaniem polskich stadnin odchodzi w przeszłość. Wystawa w sam raz na lato i w sam raz na kurort. Zbyt wielu doznań estetycznych nie obiecuję, ale serca pokrzepić sobie można.
Kossakowie, PGS Sopot, do 2 października