Gdyby żył, miałby 75 lat. Dla malarza to świetny wiek, pozwalający skumulować w dziełach artystyczne i życiowe doświadczenie. Co by dziś malował? Czy groteskowo-karykaturalne wizerunki rodaków, które zapewniły mu sławę, uznanie jednych i nienawiść innych? Czy może niewinne pejzaże i obrazy religijne, ku którym zwrócił się pod koniec życia, zmęczony psychologiczno-socjologicznym portretowaniem narodu? Nie żyje od 12 lat, a przecież w tym czasie zdarzyło się w polityce, kulturze i obyczajach tak wiele rzeczy, które mogłyby go inspirować. Kolejne mainstreamowe mody w sztuce III RP zmiotły go z artystycznej sceny, a przecież z perspektywy czasu widać, jak przenikliwą sztukę krytyczną uprawiał, jak silne emocje potrafił wzbudzić w odbiorcach. Takich twórców, „sumień narodu”, dziś brakuje.
Zamiast nich możemy powspominać Dudę-Gracza. I to w imponujący sposób, na dużej retrospektywnej wystawie zawierającej 250 dzieł, od najwcześniejszych, po te powstałe tuż przed śmiercią. Są grafiki, pejzaże, portrety, ale przede wszystkim owe najpopularniejsze i najbardziej bolesne sceny obyczajowe, w których walił w oczy prawdę o polskiej szlacheckiej zaściankowości i drobnomieszczańskim kołtuństwie. Choć wiele z tych prac liczy sobie już 40 lat i namalowanych było na długo przed pojawieniem się w Polsce kapitalizmu i otwartych granic, to można odnieść wrażenie, iż są nadal aktualne. A może nawet coraz bardziej aktualne? Choć dzisiejsi „Jeźdźcy Apokalipsy” nie ciągną już piechotą pustej betoniarki, ale wiozą się 15-letnim, kupionym na szrocie passatem.
Duda-Gracz 75, CSW Toruń, do 28 sierpnia