Trudno sobie wyobrazić lepszą wystawę na czas Wielkiego Postu niż tę, opowiadającą o śmierci, ulotności życia, nietrwałości wszelkich dóbr doczesnych czy względności trosk na ziemskim padole. Nadto za pomocą najbardziej ascetycznej formy artystycznego wyrazu – grafiki. W tym egzystencjalnym namyśle sięga do czasów, gdy sztuka osobliwie i intensywnie zajmowała się owymi problemami. A więc od manieryzmu, przez barok, po oświeceniową wizję świata. Mamy zatem obfitą reprezentację typowych dla tematu symboli i motywów. Od oczywistych, odwołujących się do samego przemijania, typu czaszka czy szkielet, klepsydra, ścięte kwiaty, a z czasem ruiny (świetne grafiki Piranesiego) czy potrzaskane rzeźby. Po nawiązujące do upływającego życia alegorie i personifikacje cnót oraz przywar ludzkich, które niosły zgodne przesłanie: warto żyć uczciwie i bogobojnie (np. efektowny cykl „Triumfy Petrarki”). Sporo w ekspozycji sztychów, które teoretycznie dalekie są od głównego tematu: scen rodzajowych i portretów. Jednak włączone w narrację o sprawach ostatecznych, nagle nabierają innego sensu – maski, za którą nieuchronnie kryje się śmierć. Kontrapunktem dla obrazów z przeszłości są trzy prace współczesnych polskich artystów: Zygmunta Rytki, Romana Opałki i Stanisława Drożdża. Wszystkie na temat, wszystkie utrzymane w melancholijno-egzystencjalnej konwencji.
Tempus fugit. O czasie i przemijaniu, Galeria Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie, do 8 maja