Pamiętam, jak przed wielu laty ośmieszono w telewizyjnym studiu znanych muzycznych krytyków. Wysłuchali kilku wykonań tego samego utworu i mieli ocenić, kiedy grał wybitny skrzypek, a kiedy uczeń muzycznej szkoły. Sopocka wystawa trochę przypomina tamtą sytuację. Robert Kuśmirowski, który jako artysta genialnie imitował rzeczywistość i zwodził na manowce widza, tym razem brawurowo dezorientuje odbiorców jako kurator. Wystawa zderza dwa światy sztuki. Dzieł tworzonych przez nieprofesjonalistów, nadto zmagających się z chorobami psychicznymi (malowali i rzeźbili w ramach warsztatów terapii), ze światem profesjonalistów, i to nie byle jakich, bo na liście artystów pojawiają się wielkie nazwiska, począwszy od naszego Romana Opałki i Jerzego Tchórzewskiego po Pawła Althamera i Władysława Hasiora, a także artyści zagraniczni z Martinem Creedem na czele.
Samo zderzenie to jeszcze żadna nowość. Ale Kuśmirowski starannie dobrane prace dokładnie przemieszał, nie załączając żadnych informacji, kto jest autorem czego. I zgadnij kotku, gdzie jest gwiazda art worldu, a gdzie pacjent „psychiatryka”? Jaka może być intencja tego typu zabiegu? Przede wszystkim zwrócenie uwagi na wspólnotę „potencjału wrażliwości” jednych i drugich. Uzmysłowienie odbiorcy, że w sztuce najważniejsza i decydująca o wartości jest jakość percepcji świata, a nie maestria. Ale wyobrażam sobie, że równie dobrze można tę wystawę odczytać całkiem na odwrót: jako znak zapytania postawiony nad hierarchiami we współczesnej sztuce. Bo – posłużę się starym reklamowym sloganem – skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać?
Palindrom, Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie, do 19 sierpnia