A im bardziej twórca zerka w głąb swej duszy (a niekiedy w lustro), tym bardziej wyraziste dzieła tworzy. Sopocką wystawę otwiera kilka starych rycin przedstawiających Narcyza, ale dominuje współczesność. Na tyle silnie, że zabrakło miejsca dla tak bardzo zorientowanych na siebie twórców, jak Malczewski, Witkacy czy Szapocznikow. Jest za to 30, z reguły młodych, artystów, którzy na różne sposoby „kochają siebie”. Zazwyczaj w sposób najbardziej oczywisty: tworząc autoportrety. Z reguły podszyte, a niekiedy wręcz eksplodujące seksualnością. Bywa, że przemycające ukryte głębiej marzenia, traumy, fantazje.
Opowiadanie świata poprzez wyraźnie podkreślone „ja” stało się powszechne, a niekiedy manierycznie nieznośne. Rzadziej trafiają się prace, w których artyści próbują poważniej zdefiniować własne ego, znaleźć istotne, kształtujące je czynniki. Jak choćby Robert Kuśmirowski, intrygująco łączący traumę licznych dziecięcych pobytów w szpitalach i sanatoriach z erotycznymi fantazjami dojrzałości. Uprzedzam, że kurator wystawy nie wyręcza widza i nie sugeruje tropów interpretacyjnych. Trzeba samodzielnie przedzierać się przez labirynt wiodący od autouwielbienia, przez autoanalizę, po autoobrzydzenie.
Miłość własna. Czyli artyści kochają siebie, wystawa zbiorowa, PGS Sopot, czynna do 8 czerwca