Dziady zamiast dziadostwa
Recenzja wystawy: Roman Cieślewicz. Legenda polskiego plakatu
Po wystawach Henryka Tomaszewskiego, Jana Młodożeńca i Waldemara Świerzego przyszedł czas na Romana Cieślewicza. Bohatera o tyle nietypowego, że połowę – i to tę drugą – swego 66-letniego życia spędził we Francji. Jednak artystycznie był „nasz” i tak już pozostanie. Zostawił po sobie ogromny dorobek: plakaty, ilustracje, okładki książek, grafiki. Na wystawie znajdzie się 130 spośród nich – wystarczająca reprezentacja, by twórcę pokazać w pełnej krasie. Kilka jego prac weszło do absolutnego kanonu sztuki graficznej XX w. Jak choćby plakaty do „Dziadów” (słynnej inscenizacji Kazimierza Dejmka z 1967 r. w Teatrze Narodowym) oraz „Procesu” czy legendarne okładki „Opusu” z Che Guevarą lub supermenami z ZSRR i USA.
Cieślewicz wyniósł z Polski to, za co nas ceniono w świecie: doskonałą umiejętność posługiwania się myślowym skrótem i intelektualną zagadką, subtelny humor, wyśmienity warsztat. We Francji, w której zamieszkał, wzbogacił środki wyrazu o surrealistyczną wyobraźnię i coś, co z dzisiejszej perspektywy nazwalibyśmy postmodernistyczną zabawą symbolami. Frapująca mieszanka. W efekcie, oglądając jego prace, trudno się znudzić, choć od powstania niektórych minęło już ponad pół wieku. Trudno też nie oprzeć się wrażeniu, że stara kopernikańska zasada o lepszym pieniądzu, który jest wypierany przez pieniądz gorszy, jak ulał pasuje do współczesnej sztuki ulicy.
Roman Cieślewicz. Legenda polskiego plakatu, Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie, wystawa czynna do 12 stycznia 2014 r.