Róże i cynie, astry i azalie, nagietki i rododendrony oraz wiele, wiele innych. Owa doskonałość – paradoksalnie – niezbyt przysłużyła się twórcy. Jako że żył długo i był człowiekiem pracowitym, pozostawił po sobie ogromną liczbę rozlicznych wersji bukietów, bez których dziś trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek aukcję dawnej sztuki. Można więc powiedzieć, że jego piękne kwiaty spowszedniały, a nawet stały się symbolem postawy lekko chałturniczej. Wszelako był Karpiński naprawdę dobrym malarzem i łódzka wystawa ma szansę przywrócić twórcy nieco artystycznego honoru. Oczywiście nie brakuje tu kwiatów w rozlicznych konstelacjach, ale są też inne, ujmujące urodą martwe natury, a nawet portrety.
Jego malarstwo, jakby zasnute mgiełką i rozmyte, wysmakowane i umiarkowane kolorystycznie, było przebojem mieszczańskich salonów w czasach międzywojnia. Dziś może razić sentymentalizmem, irytować wyzuciem z silniejszych emocji, drażnić akademizmem. Ale nie sposób odmówić mu uroku i kojącego wpływu na nasze nerwy, skołatane przez współczesny świat.
Alfons Karpiński. Mistrz martwej natury, Muzeum Miasta Łodzi, wystawa czynna do 31 sierpnia