Billy po raz pierwszy w Polsce
Recenzja spektaklu: „Billy Budd”, reż. Annilese Miskimmon
Nie tylko my mieliśmy zaległości w wystawianiu Brittena – również w Oslo, gdzie dyrektorem opery jest pochodząca z Belfastu Annilese Miskimmon, „Billy Budd” został pokazany w styczniu po raz pierwszy. Inscenizacja zebrała dobre recenzje i teraz mieliśmy możność przekonać się, że słusznie. Reżyserka dokonała tylko zmiany czasu i miejsca akcji – przeniosła ją do czasów, w których żył kompozytor. Początek i koniec przedstawienia rozgrywa się w domu starców, gdzie kapitan Vere (świetny Alan Oke) rozpamiętuje dramatyczną historię sprzed lat; trzon akcji – w kierowanej przezeń łodzi podwodnej (ta zmiana wzmacnia efekt zamknięcia, sytuacji bez wyjścia). Kapitan musiał, zgodnie z obowiązującym prawem wojennym, skazać na śmierć młodego, powszechnie lubianego marynarza Billy’ego Budda (Michał Partyka), który niechcący, w porywie wzburzenia zadał śmiertelny cios powszechnie znienawidzonemu intrygantowi Johnowi Claggartowi (Gidon Saks), oskarżającemu go w złej intencji o zmyślony bunt. Billy został powieszony, godząc się na swój los, a kapitan wyrzuca sobie, że nie uratował chłopaka. W przedstawieniu biorą udział sami mężczyźni, za to zrealizowały je kobiety – scenografię i kostiumy zaprojektowała Annemarie Woods. Piękną, surową muzykę Brittena prowadził ze zrozumieniem Michał Klauza, kiedyś asystent w tym teatrze, dziś współpracownik moskiewskiego Teatru Bolszoj i szef Polskiej Orkiestry Radiowej.
Benjamin Britten, Billy Budd, reż. Annilese Miskimmon, Teatr Wielki – Opera Narodowa