Nie ma cudów
Recenzja spektaklu: „Cud albo Krakowiaki i Górale”, reż. Michał Zadara
W 2,5-godzinnej inscenizacji Michał Zadara odnosi się do rocznicy, do idei narodowej zgody – tytułowy cud miał zakończyć polsko-polskie waśnie oraz nastroić lud patriotycznie w przededniu insurekcji kościuszkowskiej – i do polskiego bałaganu. A także do ludowej przaśności awansowanej dziś do mainstreamu. W pierwszej części oglądamy niezbyt porywającą intrygę, a w drugiej reżyserski komentarz do niej. Na ślub zakochanych Stacha i Basi nie zgadza się pożądająca Stacha macocha Basi i obiecuje rękę dziewczyny góralowi Bryndasowi. Z pomocą młodym przychodzi spauperyzowany inteligent Bardos, skonfliktowanych Krakowiaków i Górali godzi „cudem” elektryczności. Spięcie wysadza korki w całym jubileuszowo wystrojonym teatrze, do akcji wkracza ekipa techniczna w typie gangu Olsena i scena stopniowo pogrąża się w chaosie. A gdy dwie aktorki zaczynają walczyć o rolę Basi, w ruch idą siekiery... Slapstickowe gagi trwają jednak zdecydowanie za długo, widownia frenetycznie reaguje na XVIII-wieczny synonim ofermy – „dudę”, ale już okrzykowi nieudolnej inspicjentki „To jest zamach!” towarzyszy ziewanie. Nawiązująca do XVIII-wiecznej scenografia ma olśniewające momenty, wykonawcy dają z siebie wszystko, śpiewając, tańcząc i potykając się o pozostawioną bezmyślnie drabinę. Jednak co za dużo, to… Polska?
Cud albo Krakowiaki i Górale, Wojciecha Bogusławskiego i Jana Stefaniego, reż. Michał Zadara, Teatr Muzyczny im. Baduszkowej w Gdyni