Za sobą Andrzej Chyra ma kameralnych „Graczy” Dymitra Szostakowicza/Krzysztofa Meyera w Operze Bałtyckiej oraz prawykonanie „Czarodziejskiej góry” Pawła Mykietyna na poznańskiej Malcie. Wyzwanie, jakie rzuca reżyserowi scena, na której można by postawić cały gmach mediolańskiej La Scali, jest niezwykle trudne. Akcję sceniczną konstruowała jako dramaturżka Małgorzata Sikorska-Miszczuk, ta sama, która stworzyła libretto „Czarodziejskiej góry”, tym razem jednak jej rola ograniczyła się do dopisania enigmatycznego wątku chłopca, który widzi diabła (ale jego obecność na scenie mimo to wydaje się zupełnie nieuzasadniona, podobnie jak ów czerwony cień ni to diabła, ni to byka), i akcentów, które mają ukazać odmienną koncepcję danej postaci (np. Micaëla posilająca się alkoholem z tzw. małpki).
Nie pomaga też za bardzo scenografia stworzona przez Barbarę Hanicką: gigantyczna, dwupiętrowa obrotowa konstrukcja z metalowych rusztowań, ta sama w całym spektaklu. Co do muzyki: Rinat Shaham, mezzosopranistka izraelska wykonująca rolę tytułową, śpiewa tę partię od kilkunastu lat i trochę już brak jej świeżości, choć widać, że była w tym kiedyś dobra. Nieco zawodzi też Amerykanin Leonardo Capalbo jako Don José, ale w drugiej części spektaklu jest już o wiele lepszy. Znakomita, i pod względem głosu, i wyrażanych emocji jest Ewa Tracz jako Micaëla, pozytywne też wrażenie sprawia Mariusz Godlewski w roli torreadora Escamillo oraz wykonawcy ról pobocznych. Sceny masowe są dość efektowne mimo mało atrakcyjnych kostiumów, ale też takie, nad którymi trzeba się zastanawiać, czemu w taki sposób zostały ujęte (np. scena przed walką byków w ostatnim akcie). Jednak są też momenty naprawdę poruszające, jak np. tragiczna finałowa scena dwojga głównych bohaterów, którą oglądamy jednocześnie w zbliżeniu filmowym.
Georges Bizet, Carmen, reż. Andrzej Chyra, Teatr Wielki – Opera Narodowa