Syzyf na Czarodziejskiej górze
Recenzja spektaklu: „Czarodziejska góra”, reż. Andrzej Chyra
Nie można mówić tu o adaptacji prozy Tomasza Manna, choć postaci i cytaty z niej się pojawiają. Libretto należy określić raczej jako dzieło Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, oparte częściowo na motywach powieści „Czarodziejska góra” i będące integralną częścią konsekwentnie zbudowanej całości – swoistej medytacji, impresji wokół upływania czasu, przemijania, choroby i umierania. Ta całość jest jedynym w swoim rodzaju stopem rozbrzmiewającej z głośników wybitnej muzyki Pawła Mykietyna, złożonej z dźwięków elektronicznych, instrumentalnych i naturalnych, ze znakomitym śpiewem i kreacjami aktorskimi solistów różnych pokoleń (obok uznanych gwiazd, jak Jadwiga Rappé czy Urszula Kryger, młodzi obiecujący artyści, m.in. Barbara Kinga Majewska, Szymon Komasa, Szymon Maliszewski, Marcin Habela) oraz statyczną, klaustrofobiczną scenografią Mirosława Bałki (w I akcie wyobrażającą metalową ścianę z wyrytymi korytarzami, w II akcie położoną na ziemi – korytarze zmieniają się w okopy lub jamy grobowe). Ruchem scenicznym zajęła się Maria Stokłosa, wejściami solistów kierował dyrygent Adam Banaszak, a nad całością czuwał Andrzej Chyra.
Wszystkie elementy są istotne i mimo że muzyka tu dominuje, jest częścią całości. Idzie za treścią, w której siłą rzeczy brakuje licznych epizodów bliskich czytelnikom powieści, ale utrzymany jest, a może nawet spotęgowany, nastrój zawieszenia między życiem a śmiercią. Śmierć jest może nawet tutaj bardziej obecna – w książce obudowana została dyskursami, a tu jej świadomość działa bardziej bezpośrednio, tworząc nastrój zastygnięcia i beznadziei. To też przecież świadomość daremności wszelkich naszych trudów. Na końcu I aktu jest symboliczna scena: Hans Castorp wielokrotnie próbuje się wdrapać na drabinę i jak Syzyf za każdym razem spada, aż wreszcie spadnie ostatecznie.
Paweł Mykietyn, Czarodziejska góra, reż. Andrzej Chyra, Malta Festival