W jednej ze scen Helena Modrzejewska tłumaczy, że nie sposób zrobić jednej spójnej inscenizacji dzieła Szekspira, bo „Hamlet” jest jednocześnie psychologiczny, polityczny i społeczny. Dlatego u Garbaczewskiego Hamletów jest trzech. Najstarszy (Roman Gancarczyk) wygłasza fragmenty z „HamletaMaszyny” Heinera Müllera, najmłodszy (Bartosz Bielenia) czasem bywa też Ofelią, a średni (Krzysztof Zarzecki), wygłaszając grafomańskie kwestie autorstwa Marcina Cecki, próbuje przezwyciężyć melancholię, zarażenie śmiercią i nieumiejętność kochania (które wytyka mu zbuntowana Ofelia Jaśminy Polak). Nad okrągłym basenem zawieszone jest ruchome oko, będące raz lustrem, raz ekranem, na którym oglądamy filmowane we foyer sceny (m.in. rozmowę Hamletów z matką). W pewnym momencie kamera kieruje naszą uwagę na ułożone na podłodze plastikowe pojemniki, które napełniając się czerwoną cieczą doprowadzaną kablami zza sceny, tworzą kształty państw Europy.
Hamlet zdekonstruowany, roz(s)trojony, niewykonujący scenariusza napisanego przez Szekspira, ale próbujący zmienić przeznaczenie – własne, ale także zamkniętej w swoich tradycjach i wielkich dziełach, samounicestwiającej się wzorem rodu z Elsynoru Europy? Pomysł może i niezły, ale wykonanie nieznośnie pretensjonalne.
Hamlet, według Williama Szekspira, reż. Krzysztof Garbaczewski, Stary Teatr w Krakowie