Chyba łatwiej byłoby napisać, o czym nie jest „Burza” z wrocławskiego Polskiego, niż jakie tematy twórcy w dramacie Szekspira znaleźli i po swojemu rozwinęli. Opowieść o władzy, o wolności w świecie, w którym nie istnieje już ani jeden skrawek ziemi niepozostający pod jurysdykcją jakiegoś państwa, i o możliwości kreowania utopii łączy się tu z historią o braku porozumienia między matką (Prosperę gra Ewa Skibińska) i córką. Opowieść o zamknięciu we własnej traumie i ślepocie na ból zadawany innym sąsiaduje z odniesieniami do sporu między zwolennikami teatru klasycznego i teatru eksperymentu. Ten ostatni wątek wprowadzają Stefano i Trinkulo, którzy u Garbaczewskiego i Cecki są sfrustrowanymi aktorami, knującymi w kanciapie na tyłach sceny plan odbicia spektaklu z rąk szaleńców i zagrania Prospera, jak Bóg przykazał: przez mężczyznę w płaszczu i z magiczną różdżką.
Jednocześnie, przywołując konwencje teatralne z czasów Szekspira, twórcy pokazują, że klasyczny teatr nie zawsze wyglądał tak samo. Wszystko to i wiele więcej (m.in. dron i zaślubiny Prospery i Alonzy) w tym dwugodzinnym spektaklu jest, a mimo to całość jest spójna i wciągająca. Duża w tym zasługa wspaniałej wizyjnej scenografii. Scena zanurzona jest w czerni, która zasysa światło reflektorów, tak jak wyspa Prospery zasysa sens i skojarzenia, pozbawiając je ostrości i odrealniając. Nad bohaterami wisi ogromna, ruchoma czarna chmura Aleksandry Wasilkowskiej, ruchome są też wizualizacje chmur albo fal oceanu, które stale „zalewają” scenę. Jedynym jasnym punktem jest ledowa biała błyskawica. Burza, szekspirowski kataklizm, jako nadzieja na oczyszczenie i nowy początek świata?
William Szekspir i Marcin Cecko, Burza, reż. Krzysztof Garbaczewski, Teatr Polski, Wrocław