Agnieszka Glińska, na co dzień dyrektorka Teatru Studio, przed premierą opowiadała, że pierwszy Gombrowicz w jej karierze wziął się ze spotkania z Gombrowiczowską Iwoną – młodą aktorką, w której zobaczyła współczesną wersję dziewczyny z jakiegoś powodu drażniącej otoczenie. Staje się lustrem dla wszystkiego, czego ludzie się w sobie wstydzą, co głęboko ukrywają i przez to staje się śmiertelnym zagrożeniem dla ich wiary w siebie i pozycji. Iwona Martyny Krzysztofik nie trzyma się promowanych w kolorowych magazynach wymiarów, nie ma obsesji na punkcie wyglądu, w wygodnych legginsach i rozciągniętej bluzie jest rękawicą rzuconą współczesnemu światu. Ludziom jak z Photoshopa, modnym, kompulsywnie uprawiającym jogging i życie fit, z zapełnionym grafikiem, siatką zajęć, poważnym, zajętym i reprezentującym. Powiedzmy sobie otwarcie: siłą spektaklu Glińskiej nie jest odkrywcza analiza współczesności. Ani sztuki Gombrowicza. Tym, co czyni z „Iwony, księżniczki Burgunda” z Narodowego przedstawienie świetne, a momentami porywające, jest uczciwa robota reżyserki i całego zespołu aktorskiego. Spektakl jest inteligentny, zwarty, rozgrywany w szybkim tempie, zabawny i przerażający. Przede wszystkim zaś przynosi genialne kreacje aktorskie. Oglądanie Ewy Konstancji Bułhak w roli marzącej o giętkości królowej Małgorzaty, Jerzego Radziwiłowicza, jak zrzuca maskę dobrotliwego władcy, i elastycznego, w przenośni i dosłownie, księcia w wykonaniu Pawła Paprockiego – to wielka przyjemność.
Witold Gombrowicz, Iwona, księżniczka Burgunda, reż. Agnieszka Glińska, Teatr Narodowy w Warszawie