Między filmami Wajdy i Smarzowskiego – tak swoje „Wesele” zapowiadał Marcin Liber. Aktorzy mówią głównie tekstem oryginału, rozśpiewana i roztańczona chata zmieniła się we współczesną salę weselną. Ze Smarzowskiego jest nacisk na warstwę obyczajową, z piciem, seksem, kompleksami, nieudaną rodziną, zmarnowanym życiem wyzierającymi spod warstwy pięknych słów... Wiele scen jest wspaniałych, także dzięki świetnemu aktorstwu – np. stopniowe uświadamianie sobie przez państwa młodych (Julia Wyszyńska i Maciej Pesta) klęski małżeństwa kompletnie niedobranych ludzi. Czy też uwięzienie w pustych grach słownych i cynizmie Poety (Mateusz Łasowski). Albo Wernyhora Michała Jarmickiego – zwalisty chłop załatwiający Wielką Sprawę przy butelce wódki. Ale nie brak też publicystyki (m.in. Rachela z wytatuowaną na łopatce gwiazdą Dawida, witana okrzykami: „Jude raus!”). Zaczyna się od końca. Od siedzących w dwóch grupach, po przeciwnych stronach sali, bohaterów, jakby skamieniałych i jak mantrę powtarzających tekst „Korowodu” Grechuty: „Zapatrzeni w tańcu, zapatrzeni w siebie...”. Na pytanie jedynego przytomnego w tym towarzystwie Jaśka (świetny Artur Krajewski): „Jak ich obudzić?”, Chochoł – dyrygent całej imprezy, grany przez Magdalenę Łaskę jako uwodzicielska modelka w grottgerowskiej czarnej sukni śmierci, odpowiada: „Odmów pacierz, ale wspak (...) rozśmiej im się w nos”. Ta genialna scena świetnie streszcza spektakl: opowieść o trwającym do dziś polskim stuporze, o spętaniu przez symbole i mity, im mniej zrozumiałe, tym silniejsze. O polskim kompleksie niedorastania do Historii, absurdalnych majaczeniach o Sprawie czy Idei, które zastępują dojrzałe spojrzenie w głąb siebie.
Stanisław Wyspiański, Wesele, reż. Marcin Liber, Teatr Polski w Bydgoszczy