My, Rumuni
Recenzja spektaklu: "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku", reż. Agnieszka Glińska
Z debiutanckiej sztuki Doroty Masłowskiej Agnieszka Glińska wydobywa elegijny ton jej pisarstwa, nie niszcząc fantastycznego poczucia humoru Masłowskiej. Zasilana prochami nocna odyseja Parchy i Dżiny po Polsce C wciąż bawi, tym bardziej że do genialnego poczucia humoru autorki reżyserka dodała komediowo rozegrane role policjantów (świetni Dorota Landowska i Modest Ruciński). Jednak na pierwszy plan wysuwa się ludzki dramat: życiowe niespełnienie już na starcie głównych bohaterów, rozczarowanie, że to tylko tyle: tylko jakaś marna rólka w głupiej telenoweli, tylko wypełnianie faktur albo smażenie frytek. Chyba jednak nie tak miało być. I wewnętrzna pustka jak czarna dziura zasysająca resztki sił życiowych.
To samo rozczarowanie życiem, marzenia o czymś więcej, lepiej, gdzie indziej i z kimś innym, Glińska znajdowała wcześniej u Czechowa czy w „Iluzjach” Iwana Wyrypajewa. Ale tam było uniwersalne, wpisane w kondycję ludzką i może przez to właśnie jakoś mniej osobiste, mniej dotykające. W „Dwojgu biednych Rumunach mówiących po polsku” boli bardziej. Może przez współczesność tekstu Masłowskiej, mocny polski kontekst, wyświetlające się w głowie te wszystkie gazetowe artykuły o śmieciówkach, tymczasowych pracach, symbolicznych płacach i wegetacji zamiast życia? A może dzięki przejmującej grze Agnieszki Pawełkiewicz w roli samotnej matki, która wciąż jest samotnym dzieckiem?
Dorota Masłowska, Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku, reż. Agnieszka Glińska, Teatr Studio w Warszawie