Czy się udało? Nie bardzo. Spektakl nie całkiem tradycyjny, ale i nie obrazoburczy, próbujący odmiany, ale na oślep. W pamięci pozostanie parę obrazków: widok na salon z leżącymi na kanapce chartami, metalowa przełęcz z wiszącą nad nią platformą ze Śpiącymi Rycerzami (jako wizerunek Tatr), obraz kościoła w formie rozsypanych w powietrzu desek i ołtarzyka z siedzącym na nim aniołem (który w finale zjeżdża na linie prosto do nieszczęsnej bohaterki i obdarza ją pocałunkiem śmierci). Brak spójnej koncepcji, drobne uwspółcześnienia (dwóch rolkarzy jeżdżących po przełęczy i misie prosto z Krupówek), przedziwne pomysły w rodzaju poloneza z lokajami oraz zmiany w treści (Halka w tym spektaklu jest dopiero w ciąży, a w finale doświadcza poronienia, śpiewając „Dzieciątko nam z głodu umiera”) nie łączą się w całość.
W warstwie muzyki główną atrakcją miało być kierownictwo samego Marca Minkowskiego, który jednak szybsze fragmenty zbytnio zapędził, do tego stopnia, że muzycy nie nadążali (w kolejnych spektaklach ponoć było już lepiej). W tej sytuacji na pierwszy plan wysunęli się główni soliści, w tym dwoje laureatów Paszportów POLITYKI: Violetta Chodowicz (Halka) i Artur Ruciński (Janusz); świetny był też chór. U progu Nowego Roku wybuchła w kraju epidemia „Halek”: premiera, bardziej tradycyjna, odbyła się też w Krakowie w reżyserii (i ze scenografią) Waldemara Zawodzińskiego, pod batutą Łukasza Borowicza; w Operze Bałtyckiej wznowiono natomiast spektakl w reż. Eweliny Pietrowiak.
Stanisław Moniuszko, Halka, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Wielki Opera Narodowa w Warszawie