Wyzwolenie – wykluczenie
Recenzja spektaklu: "Wyzwolenie", reż. Piotr Jędrzejas
„Wyzwolenie” Piotra Jędrzejasa jest tyleż plakatowe i pozbawione niuansów, co klarowne i aktualne. Scenerią dla manifestacji dawnej Polski, z której chce siebie i naród wyzwolić Konrad Wyspiańskiego (dobry, współczesny Marcin Sztabiński), jest krzyż z Krakowskiego Przedmieścia. Zebrani wokół niego aktorzy obrońcy krzyża odgrywają wizję Polski zdradzonej: przez panów, przez kapitalistów, przez księży, którzy ustrojeni w kardynalską purpurę nauczają o pokorze, przez aliantów. Zdradzonej o świcie, w południe i o zmierzchu. Te sceny z maskami Jędrzejas rozgrywa w formie teatrzyku studenckiego: biskup stoi na plecach wiernych, jakby jechał na rydwanie, zamiast uzdy trzyma w rękach biało-czerwoną szarfę; kapitalista prywatyzuje Polskę, mamiąc rodaków banknotami; panowie fraternizują się z ludem za pomocą wódki; wojenka jest uwodzicielską kobietą w oficerkach...
Konrad odrzuca tę część narodu jako nienadającą się do budowy nowoczesnej Polski. Polski antyromantycznej, antymesjanistycznej, bez misji dziejowej, bez wizji narodu wybranego. Kraju, który jest, istnieje tu i teraz, jak wszystkie inne kraje, a nie jest wersją demo jakiegoś lepszego i piękniejszego kraju ideału, który ma się ziścić dopiero, gdy ofiara zostanie spełniona. Jędrzejas akcentuje słowa Konrada o nienawiści i wykluczeniu jako podstawie, na której zamierza budować nową Polskę. Pojedynek o dusze Polaków, który Konrad stacza z Geniuszem (Jerzy Trela – Konrad z legendarnej inscenizacji „Wyzwolenia” Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze, 1974 r.), to pojedynek polityka z błyskającą światełkami pochodnią w dłoni z wampirem z krypty wawelskiej, mamiącym naród urną z prochami i kielichem z krwią. Konradowi udaje się zamknąć go z powrotem w krypcie, jednak Konradowa wizja budowy Polski na wykluczeniu części Polaków kompromituje cały zamiar wyzwolenia.