Dokument bez tytułu
Paszporty POLITYKI

Rozmowa z Rafałem Blechaczem

Wszystko powiedzieć, nie nazywając

– Podobno Krystian Zimerman w faksie wysłanym do pana, po wygranym XV Konkursie Chopinowskim, napisał: „Aleś, bracie, narozrabiał”?

Rafał Blechacz: – Faks zawierał gratulacje i rady dla mnie na czas pokonkursowy, a te słowa, w postscriptum, to był cytat: trzydzieści lat temu wypowiedział je do niego prof. Andrzej Jasiński.

Jakich rad udzielił panu Zimerman?

Napisał mi, że kontakty z mediami są potrzebne, bo media mają duże możliwości wypromowania, ale trzeba jednak umiejętnie rozgraniczyć to, co ważne, od tego, co mniej ważne. A najważniejsze jest teraz poszerzanie repertuaru, dalsza praca, studia.

Żyje pan niemal wyłącznie w świecie muzyki, wewnątrz muzyki. Czym muzyka jest dla pana?

Najprościej: to jest taki mój wewnętrzny język, w którym najpełniej mogę się wyrazić. Ktoś, nie pamiętam kto, wypowiedział kiedyś piękne zdanie, pod którym mógłbym się podpisać: muzyka jest dziedziną sztuki, w której można powiedzieć wszystko, nie nazywając niczego. Cieszę się, że mogę wyrażać siebie w ten sposób, poprzez dźwięki, może właśnie dlatego, że właściwie nikt do końca nie wie, co tak naprawdę za tymi dźwiękami się kryje.

Muzyka kieruje pana życiem od samego początku. Pana rodzina muzykowała podobno od pokoleń.

Tak, ale po amatorsku. Mój pradziadek grał na różnych instrumentach – był nauczycielem w wiejskiej szkółce, a wtedy nauczyciele musieli to umieć.

Pomyśleć, że wtedy to było normalne.

Tak, taki był wymóg. Również brat mojego taty uczył się w ognisku, ma podstawowe wykształcenie muzyczne, jest wielkim melomanem. Miałem więc szczęście, że muzyka była obecna w naszym domu od zawsze. I że było w nim pianino.

Czy pan pamięta, jak próbował pierwszych dźwięków na tym pianinie?

Wtedy fascynowała mnie muzyka organowa, nie fortepian. Kiedy wracałem z kościoła – a bardzo lubiłem tam chodzić właśnie z powodu muzyki – siadałem do pianina i grałem wyobrażając sobie, że mam przed sobą wielkie organy. Ale kiedy już rozpocząłem naukę w szkole muzycznej, to fortepian zyskał, a organy odeszły w cień.

Chciałby pan koncertować na organach?

Nie, czasem tylko, gdy mam okazję, grywam dla własnej przyjemności. Organy to była taka moja bardzo wczesna fascynacja potężnym brzmieniem.

Próbował pan też komponowania.

Tak, nawet przez rok miałem lekcje kompozycji w szkole muzycznej. Napisałem kilka drobnych utworów na fortepian, a nawet trio smyczkowe. Teraz absolutnie nie miałbym na to czasu. Wydaje mi się też, że bardziej się sprawdzam w interpretacji niż w twórczości. Może kiedyś jeszcze wrócę do tego? Myślę, że warto się zajmować różnymi dziedzinami. Chciałbym kiedyś spróbować dyrygowania. Bardzo mnie też interesuje kameralistyka, której nie miałem dotąd sposobności uprawiać. Na szczęście jest ona w programie trzeciego roku studiów i już się na to cieszę.

Jak wyglądają zajęcia z prof. Katarzyną Popową-Zydroń?

Pracujemy w klasie, w której są dwa fortepiany. Pani profesor siedzi przy jednym, ja przy drugim. Kiedy zabieram się do nowego utworu, uczę się go jak najszybciej na pamięć. Najpierw zajmujemy się analizą całości, później drobniejszymi szczegółami. Ale nigdy pani profesor nie mówi mi, że tak ma być i koniec.

Pan proponuje od razu własny pomysł na interpretację?

Raczej tak i staram się go przedstawić w sposób pewny. Pani profesor ocenia, czy jest to zgodne ze stylem – ma w tym na pewno większe doświadczenie. Teraz, po konkursie, mieliśmy długą przerwę w zajęciach, do intensywniejszej pracy zabierzemy się zapewne w okolicach marca. Będę pracował nad nowym repertuarem, także chopinowskim, m. in. nad Koncertem f-moll. Przygotowuję też utwory Beethovena, Haydna, Brahmsa. I oczywiście Mozarta. Mamy Rok Mozartowski, otrzymuję już propozycje występów z koncertami fortepianowymi Mozarta w różnych miejscach w Polsce.

Kiedy rozpoczyna pan pracę nad nowym utworem, jak pan się zabiera do poszukiwania wspólnego języka z kompozytorem?

Niełatwo na to odpowiedzieć. Może opowiem, jak zabierałem się do Brahmsa. Próbowałem się przysposabiać do grania jego utworów już w 2002 r., ale potem, ze względu na plany koncertowe i konkursowe, musiałem z tego zrezygnować. Teraz wracam do niego. I widzę, że bardzo dużo dało mi wcześniejsze posmakowanie tej muzyki, choć byłem parę lat młodszy i jeszcze za bardzo jej nie rozumiałem. Dziś patrzę na nią zupełnie inaczej. To twórczość bardzo głęboka, trzeba do niej dorosnąć emocjonalnie, dojrzeć poprzez doświadczenia życiowe. Mam nadzieję, że uda mi się teraz przygotować koncert Brahmsa, dostaję zresztą również takie propozycje koncertowe.

A w muzyce Mozarta co jest panu bliskie?

Lekkość, optymizm, czasem wręcz beztroska. Finezja i melodyjność. Żywość.

Lubi pan też grać muzykę Debussy’ego. Co w niej pana pociąga?

Wrażliwość na brzmienie, kolorystyka. Utwory Debussy’ego powinny być wykonywane tylko na bardzo dobrych instrumentach, z których można wydobyć szereg różnych barw, przedstawić tę muzykę w jak najróżnorodniejszych odcieniach, światłach.

Wielką pana miłością jest również Bach.

Tak, od samego początku. U Bacha uwielbiam przede wszystkim polifonię. Jej rozumienie pomogło mi w interpretacjach muzyki Chopina, bo przecież w mazurkach czy nokturnach też jest dużo polifonii.

A co jest panu najbliższe w Chopinie?

Chopin jest wyjątkowy. Od początku dobrze się czułem w jego utworach, właściwie we wszystkich gatunkach. Polubiłem bardzo mazurki. Te, które wykonywałem na konkursie, uważane są za jedne z najtrudniejszych. Zaryzykowałem i opłaciło się. Środkowy mazurek, C-dur, zagrałem trochę na ludowo, także żeby skontrastować go z pierwszym i ostatnim. Bardzo lubię też walce, ich taneczność i finezyjność zarazem, czy melancholię Walca cis-moll.

Walca Des-dur, tzw. minutowego, gra pan jak znakomity tancerz. Umie pan tańczyć?

Niestety nie miałem okazji się nauczyć, dzisiaj tego żałuję.

Trudno uwierzyć. Frapujące jest, że gra pan w tym walcu każdą nutkę osobno.

Bardzo pracowałem nad artykulacją, żeby – jak to nazywam – było powietrze między dźwiękami. Wydaje mi się, że ten rodzaj gry tu pasuje. Podsłuchałem go w różnych ciekawych nagraniach. Słucham wielu nagrań archiwalnych – Rubinsteina, Koczalskiego, Mikulego... Współczesnych pianistów oczywiście też, Zimermana na przykład. Nie powielam ich pomysłów, ale jeśli coś mi się podoba, bywa dla mnie inspiracją.

Jest pan od lat przyzwyczajony do indywidualnego toku nauczania. To zdaje egzamin?

W moim przypadku na pewno. Indywidualny tok nauki miałem właściwie od VII–VIII klasy szkoły podstawowej i przez całą szkołę średnią. Gdybym normalnie chodził ze wszystkimi do klasy, nie miałbym czasu na ćwiczenie na fortepianie.

Ale konsekwencją tego jest też ograniczony kontakt z rówieśnikami.

Trochę tak. Ale i na wyjazdach można poznać ciekawych ludzi. Mam jednak też grupę przyjaciół z Nakła, głównie z liceum, którzy, kiedy gram gdzieś w pobliżu, w Toruniu czy Gdańsku, przyjeżdżają na moje koncerty. Potem spotykamy się i rozmawiamy, to dla mnie świetny relaks. Po konkursie, kiedy wpadałem do Nakła, zapraszałem znajomych, żeby mieć odskocznię od muzyki i porozmawiać o ich sprawach.

Jakie pan miewa jeszcze odskocznie od muzyki?

Filmy oglądam raczej w telewizji, bo dzisiejsze kina są zwykle za głośne. Niestety większość wartościowych filmów w telewizji emitowana jest zazwyczaj późno w nocy. Bardzo mnie zafascynował „Pianista” Romana Polańskiego, czytałem wcześniej pamiętniki Władysława Szpilmana i mogłem je skonfrontować z filmem – doskonale oddaje atmosferę książki.

A co do książek, dostałem ostatnio od pani profesor „Mini wykłady o maksi sprawach” Kołakowskiego, zacząłem je czytać, bardzo mi się podobają. Wcześniej poleciła mi Tatarkiewicza.

Pani profesor dba o pana rozwój nie tylko muzyczny.

Radziła mi też, jak postępować w trakcie Konkursu Chopinowskiego – sama również swego czasu brała udział w konkursie. Jej doświadczenia były mi bardzo pomocne.

Podobno w pana rodzinnym mieście ludzie dziś częściej słuchają Chopina?

Nie tylko w Nakle, ale w całym regionie. Słyszałem, że moje płyty są na pierwszych miejscach w Empikach, ale wzrasta też zainteresowanie muzyką poważną w ogóle. Z tych konsekwencji mojego sukcesu cieszę się szczególnie.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną